niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział trzynasty [Hier]

  Cześć. Dopiero teraz zaczyna się właściwa fabuła. Chciałam wcześniej pokazać, jak wyglądał związek Nico-Argea. No po prostu trochę zapoznać was z tą postacią. No to może zaczynajmy. ^^

  Jestem ślepa. Nie, nie żartuje. Przez cały czas unoszę się w ciemności. Nic nie widzę. A najlepsze jest to, że nikt o tym nie wie. Tak dobrze nauczyłam panować się nad odruchami, że nikt nie zauważył, no, mojego kalectwa.
  Ale przez to, że brakuje mi jednego zmysłu, inne po prostu się wyostrzyły. Słyszę to, czego nie słyszą inni. Czuję to, czego nikt nie czuł. Smaki są finezyjną symfonią pełną różnych nut. I nie, nie brakuje mi wzroku. Nauczyłam się tak żyć. Ale boję się, że Chejron mnie rozgryzie. Nie, nie może. Nie wyśle mnie na misję. A ja muszę się na niej znaleźć. Co z tego, że nikt jeszcze nie wie o tej przepowiedni. Nie szkodzi. Niedługo się dowiedzą.
  Nie dawno wsiedliśmy do obozowego busa, który miał nas dowieść do Obozu Herosów. Pozwoliłam Argei usiąść razem z Nico po czym znalazłam sobie ustronne miejsce i zajęłam obydwa siedzenia, wyciągając nogi, żeby nikt się nie dosiadł. Założyłam słuchawki, puściłam jakąś dołującą piosenkę i wyciągnęłam komiks, tak dla zachowania pozorów. Wodziłam pustym wzrokiem po kartkach, co chwile przewracając stronę.
-Hej, Słońce.-usłyszałam głos nad głową. Jakiś chłopak opierał się o wezgłowie mojego fotela. Na szczęście nie widział moich oczu. Chciałby zrobić to co wszyscy w tej sytuacji. Albo zacząłby lamentować nad sobą, albo nade mną. Nie odezwałam się. Wcisnęłam mocniej słuchawki, chociaż zaczynała boleć mnie już głowa. A były ustawione tak cicho, że gdybym ściszyła o jedną kreskę, nic bym już nie słyszała.
-Haloo.-poczułam powietrze. Machał mi ręką przed twarzą. Ciągnęłam słuchawki.
-Czego?-słuchem wyśledziłam jego twarz i tam zatrzymałam spojrzenie.
-Jonathan, Syn Hermesa.-wyciągnął rękę. Bez wahania ścisnęłam ją.
-Możesz mi mówić Hier. Nie lubię swojego imienia.-wytłumaczyłam.
-Czyli nieuznana?-czy ja wyczułam współczucie w jego głosie?
-Uznana, uznana.-machnęłam ręką po czym wróciłam do "czytania". Usłyszałam odbicie i chłopak siedziała już obok mnie, odpychając moje nogi z drugiego fotela. Niechętnie je zdjęłam, przewracając oczami.
-W takim razie?-wyraźnie czekał na odpowiedź. Poczułam na sobie wzrok Argei i usłyszałam jej cichy chichot. Spojrzałam w jej stronę i wystawiłam język. Skoro uważa że możemy im ufać.
-No dobrze. Hieronima Santiado de Cali. Córka Achlys.-czekałam na to aż zachłyśnie się powietrzem. Jedyne co to trochę przyspieszył mu puls.-Nie bój się. Nic ci nie zrobię.
-Jestem od Hermesa. Niczego się nie boję.-byłam pewna że dumnie wypiął pierś i podniósł podbródek. Parsknęłam śmiechem.
-Więc dlaczego serce szybciej ci zabiło?
-Co?-dało się słyszeć, że stracił rezon.
-Słyszę takie rzeczy.-westchnęłam i wzruszyłam ramionami.
-Aha. Co czytasz?-chciał zmienić temat. Na szczęście byłam na to przygotowana.
-Właściwie nie wiem.-powiedziałam zgodnie z prawdą. Teraz on cicho się roześmiał. Pokazałam mu okładkę.
-Marvela? Spoko. Tez lubię super-bohaterów.-miałam pewność, że szeroko się uśmiecha. Znałam dzieci Hermesa. Miło mi się z nim rozmawiało. Co z tego, że całe życie błądziłam w ciemnościach?-Czekaj.-zamyślił się.-W obozie nie ma domku dla Achlys.
-Nie dziwię się.-roześmiałam się na cały autobus. Kilka osób odwróciło się w nasza stronę. Poczułam emocje kilku dziewczyn od Afrodyty. Były zazdrosne. Czyli trafił mi się przystojny towarzysz.-Ale poradzę sobie. Radziłam sobie dość długo. Kto chce nędzę i rozpacz w domu, prawda?-poczułam, że mój kolego traci humor.-Hej. Nie smutaj. Mi nie jest przykro.-na dowód uśmiechnęłam się szerzej. Nie było mi smutno. Nie czułam rozpaczy. W tym momencie, oczywiście. W końcu to ja byłam Rozpaczą.
-No, jak chcesz?-westchnął cicho.-A co będziesz robić w obozie?-"Wybiorę się na misję"
-Właściwie nie wiem. Trochę pożyję. Trochę poćwiczę.-bezwiednie zaczęłam bawić się bransoletką na nodze. Tak, noszę bransoletkę na nodze. Są to czarne koraliki, przez które przechodzi krwisto-czerwona linia. No i wisi na niej zawieszka, przepięknie zdobiony miecz. Jeśli ją oderwę, podrośnie w śmiertelne ostrze od mojej matki. No i pewnie ciekawi was, jak ja walczę. Przecież nie widzę, prawda? Ale muszę się pochwalić, że umiem walczyć bardzo dobrze. I nie raz pokonywałam dzieci Aresa.
  Chłopak rozpromienił się i zapytał:
-Może nauczę cię walki na miecze.
-Umiem walczyć.-burknęłam na tyle głośno, żeby usłyszał.
-Oh. W takim razie podszkolę cię. Jestem jednym z najlepszych szermierzy.
-Ok, dobra.-fala jego emocji zalała mnie po szyję. Był bardzoo szczęśliwy.-Ej! Spokojnie! Uspokój się!-powoli zaczęłam się krztusić. Co za dużo, to nie zdrowo. Jego emocje opadły. Zaczął się martwić.
-Ej co jest?-zapytał kiedy się uspokoiłam.
-Nic. -skłamałam-strasznie tu duszno.-widziałam że nie wierzył i czeka na dalsze wyjaśnienia, ale wtedy uratował mnie nasz stuoki szofer.
  Bus zatrzymał się, a ja na ślepo wstałam. Jonathan pomógł mi dojść na dwór. Wybąkałam coś o tym że już mi lepiej, po czym dałam się pociągnąć Argei w stronę sosny na wzgórzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz