wtorek, 16 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty trzeci [Syntia]

  Obudziłam się tylko na chwilę, żeby zobaczyć, że Hier i Jonathan jeszcze nie wrócili. No i żeby coś zjeść. Ale wracając. Było już dość ciemno.
-Jesteście pewni, że się nie zgubią?-zapytałam jedząc kanapkę.
-Niee.-Argea szturchnęła ognisko patykiem.-Jonathan sobie poradzi. Kto pierwszy na wachcie?
-Ja mogę.-podniosłam rękę.
-Nie. Nie możesz. Odpoczywaj. Jutro czeka nas długa droga.-dziewczyna posłała mi zabójcze spojrzenie.
-I wy się dziwicie, dlaczego nie powiedziałam wam wcześniej.-wzruszyłam ramionami ale grzecznie zasnęłam.
  Znalazłam się w jakiejś restauracyjce, chyba we Włoszech. Siedziałam przy okrągłym stole ze szklanym blatem. Nade mną wiatr szarpał czerwony parasol. Usiadłam prosto i czekałam. Nagle na krześle obok pojawił się mój ojciec.
-Witaj ojcze.-skinęłam mu głową.
-Witaj moja droga.-podniósł kartę i czekał na kelnera, a kiedy ten podszedł po prosił o dwie dietetyczne cole.-Wiesz co masz zrobić?
-Tak. Wiem.-plan był prosty. Spuściłam głowę i wpatrywałam się we własne dłonie które miętosiły moją koszulkę.
-Ja też tego nie chce.-przyznał i złapał mnie za rękę.-Ale wiesz, że z przeznaczeniem nie wolno walczyć, prawda?
-Tak, wiem.-ta krótka chwila kiedy ojciec trzymał mnie za dłoń dodała mi pewności.
-Przykro mi. Czy mógłbym coś dla ciebie zrobić?
-Ja...-przerwałam.-Chciałabym porozmawiać z braćmi.-skinął głową i już mnie tam nie było.
  Stałam pośrodku mojego domku w obozie. Pewnie Steve,  Dave i Emilio spali. Poszłam więc na górę i wszystkich obudziłam. Byli tacy szczęśliwi. Uściskałam ich wszystkich po czym zeszliśmy na dół do salonu. Steve rozsiadł się w fotelu, Dave obok na kanapie a Emilio wskoczył mi na kolana.
-Jak tam na misji siostruś?-Steve obdarzył mnie szelmowskim uśmiechem. Takiego go pamiętałam.
-Nie najgorzej.-wzruszyłam ramionami.-Na razie szukamy tego "ślepca". Hier wie gdzie go szukać.
-Przywieziesz coś? W sensie mi? Im nie musisz.-Emilio wskazał palcem obu chłopaków siedzących obok. Steve wystawił mu język.
-Niestety raczej nie.-nie kłamałam. Nie będę w stanie nic im przywieźć.-To znaczy może coś wykombinuje. Ale nic wam nie obiecuję.
-Ale rymowanka!-Steve prawie spadł z fotela. Dave pacnął się ręką w czoło.
-Jesteście nienormalni.-westchnął.
-Jak wszyscy w tym obozie.-uśmiechnęłam się lekko. Miło było. Jak zwykle z nimi.
-Ten Nico...-Steve mrugnął do mnie porozumiewawczo.
-Nico jest z Willem ciole.-Yay! Właśnie zgasiłam mojego kochanego braciszka!
-Oh.-przeczesał dłonią włosy, na co parsknęłam śmiechem.
-Tęsknie za wami.-wyznałam wtulając się w Emilio.
-My za tobą też.-powiedział Dave kładąc mi dłoń na ramieniu.
-Dobra! To ja jestem tutaj grupową. I myślę że jest już sporo po godzinie nocnej.-obrzuciłam ich karcącym spojrzeniem.-Już mi do łóżek!-złapałam Emilio i pokładającego się ze śmiechu zaniosłam na górę i zakryłam kołdrą. Dzieciak był tak zmęczony, że praktycznie od razu zasnął. Wyszłam cicho na korytarz. Steve właśnie zamykał drzwi, a Dave stał oparty o ścianę obok.-Musimy pogadać.-oznajmiłam krótko. Ponownie zeszliśmy na dół.
-Co jest?-usiadł obok i objął mnie ramieniem. Zdusiłam w sobie chęć płaczu. Powiedziałam mu o mojej "przypadłości". O tym jak kolce zabijają mnie każdego dnia. Słuchał przejęty. Powiedziałam mu co myślimy o tym z ojcem, ale...-Nie!-krzyknął.-Nie możesz tego zrobić!-miał zdesperowaną minę. Widać było, że powstrzymuje łzy.-Nie możesz...Co będzie ze mną, Stevem i Emilio?-starałam się być silna.
-Muszę. To jedyne wyjście.-wstałam i skierowałam się do drzwi. Po chwili złapał mnie za nadgarstek i pociągnął do tyłu.
-Ale..proszę.-po jego twarzy ciekły łzy. Teraz oboje płakaliśmy. Przytuliłam się mocno do jego piersi.
-Mówię ci to teraz...-przerwałam żeby odetchnąć.-...żebyś potem był silny...dla nich.-popatrzyłam na górę.-Żegnaj.-pocałował mnie w czoło a ja rozpłynęłam się z powrotem do mojego ciała.
  Podniosłam się gwałtownie. Poczułam słony smak w ustach. Łzy.
-Oh. Jesteś.-Argea siedziała obok. Słońce raziło mnie mocno w oczy.
-Co jest?-zakryłam oczy.
-Strasznie płakałaś i się trzęsłaś ale nie mogliśmy cię obudzić.-uśmiechnęła się szeroko.
-Dzięki za troskę.-burknęłam.-Hier i Jonathan wrócili?
-Taaak. Około szóstej.-roześmiała się serdecznie.
-Co ty taka wesoła.-przetarłam oczy. Wstałam i zjadłam coś z plecaka.
-Taki pięknyy dzieeeń.-opadła na trawę.-A dokładnie taki ładny shiiip.-westchnęłam.
-O co ci chodzi?
-Wiesz...Jonier. Tak. To jest piękne.-zaczęła rysować serce dłonią w powietrzu.
-Aha.-skomentowałam.-Gdzie wszyscy?
-Za chwilę wrócą. O już są!-wskazała na koniec polanki.
-Obudziłaś się.-Nico dał mi trochę nektaru. Akurat mi się skończył.
-Dzięki.-zaraz dobiegli do nas Hier i Jonathan. Trzymali się za ręce i w ogóle. Może Argea miała rację z tym "shipem".-Hej gołąbeczki.
-No cześć.-Hier usiadła obok i uśmiechnęła się pocieszająco.-Co ci się śniło? To znaczy, jak nie chcesz nie mów, ale...
-Nie, spoko.-przerwałam jej.-Najpierw pogadałam z ojcem, potem z braćmi. Wiecie, dużo dla mnie znaczą.
-Ok.-nie pytali dalej, więc byłam im wdzięczna.
-A wy? Gdzie was wczoraj wcięło?-oboje zarumienili się natychmiastowo, więc oczywiście nie mogłam się powstrzymać od śmiechu.
-Zaprowadziłem Hier w takie ładne miejsce. Niedaleko było jezioro...-zaczął, ale Hier szybko zerwała się z ziemi.
-Jezioro?-zapytała.
-Noo tak.Siedzieliśmy na brzegu i...
-Już wiem!-krzyknęła i pognała w las. Po chwili my również się zerwaliśmy i spakowaliśmy nasz dobytek. Na szczęście Jonathan pamiętał drogę do tajemniczego jeziora. Hier stała na brzegu odwrócona do nas plecami.-Teraz tylko przez fale.-wymamrotała.
-Co?-Nico poszedł krok w przód. Hier odwróciła się gwałtownie.
-Noo.-poprawiła sobie bluzkę.-Mamy przejść przez falę prawda?
-Nie. Ślepiec ma nas poprowadzić przez fale.-przypomniała jej Argea.
  Hier wyglądała jak spłoszona zwierzyna. Odetchnęła głęboko i spuściła głowę.
-Ja...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz