Argea szybko rozejrzała się wokół. Zmrużyła oczy, żeby po chwili krzyknąć cicho.
-Nie!-zerwała się i pobiegła przed siebie. Rzuciłem Persefonie koc i razem z Jonathanem ruszyliśmy za moją siostrą. Jeszcze chwilę słyszeliśmy jej krzyki, ale mgła nie poprawiała widoczności. Brunet chwycił mnie za ramię, żebyśmy się nie rozdzielili i pociągnął w stronę dziewczyny. Argea klęczała na kolanach i obejmowała się ramionami. Nagle zrozumiałem dlaczego.-Znalazłam ją.-usłyszałem cichy głos. Opadłem obok i otoczyłem ją ramieniem. Zaraz obok usiadł Jonathan, ale nie próbował nic robić.
Przed nami stała Syntia. Tyle że była rośliną. Dosłownie.
Pnącza ułożyły się w kształt dziewczyny. Jej włosy, twarz, ciało. Wszystko to były zwięźle złączone ze sobą latorośle. Stała nachylona lekko do przodu i wyciągała prawą dłoń w pocieszającym geście. Tak samo się uśmiechała. Jakby z politowaniem i żalem. Palce, niby winorośle, sięgały do ziemi. Jej oczy były jak dwa dojrzałe czerwone grona. Koszulka i jeansy leżały rozszarpane dookoła. Ale jej ciało obrosły bordowe kwiatki, tak że wyglądała jak w letniej sukience. Wyglądała, jakby dobrze wiedziała o swym losie.
-Nie żyje.-powiedziałem cicho, przyciągając Argeę bliżej. Skinęła głową. Oboje to wiedzieliśmy.
-Straciliśmy Synt i Hier.-pociągnęła nosem. Nie widziałem jej w takim stanie. Nigdy.
-Hier jeszcze nie.-odezwał się Jonathan.
-Jasne, że nie. Znajdziemy ją.-chyba byłem teraz jedyny zdolny do racjonalnego myślenia. Więc tylko siedzieliśmy w milczeniu.
Nie wiem, ile już tam sterczeliśmy, ale poczułem w powietrzu zapach winogron i usłyszałem ciche westchnienie.
-Była piękna. Nadal jest.-obróciliśmy się i zobaczyliśmy Dionizosa.
-Panie.-skinęliśmy głowami. Ale on tylko podszedł do swojej córki i złapał ją za dłoń.
-Ona wiedziała.-powiedział cicho.
-Co?-Argea wyrwała się z mojego uścisku i podbiegła do boga.
-Taki był plan.-wzruszył ramionami.
Z lasu za nami wyszła postać. Kobieta miała zieloną suknię i jasne włosy. Najpierw podbiegła do Persefony i uściskała ją mocno. Wymieniły kilka słów po czym podeszła do nas Demeter.
-Witajcie dzieci. Dionizosie.
-Babciu! Jak mogłaś?! Jak mogłaś jej to zrobić?!-Argea wskazała na Synt. Ale Demeter niewzruszona wpatrywała się w martwą dziewczynę.
-Musiałam. Powiedziałam jej to wczoraj. Musiałam, ponieważ bogowie chcieli mieć następną przepowiednie z głowy. Chcieli przyspieszyć, a ja musiałam przekląć ją za jakąś błahostkę. Ja wiedziałam, bogowie wiedzieli i ona wiedziała. Od kilku dni ale wiedziała.
-Ale...ona miała braci...-zaczęła dziewczyna ale Demeter znowu jej przerwała.
-Pożegnała się z nimi i powiadomiła tego najstarszego. Będą gotowi. Poradzą sobie.
-Ale myślę, że chcieli by ją mieć w obozie.-wtrącił się Jonathan.
-Tak, też tak myślę.-Dionizos zmarszczył brwi i spojrzał na boginię. Zacisnął palce Synt, a wtedy Demeter dołożyła swoją dłoń. Po chwili puścili, a pnącza znowu osunęły się na ziemię. Ze środka dłoni wykiełkował kwiatek. Mały, niepozorny. Wyglądał jak bordowa stokrotka. Razem z siostrą i Jonathanem patrzyliśmy jak pączek pęka i rozkwita, a potem płatki spadają, zostawiając złoty środek. Demeter ostrożnie podniosła ziarenko i schowała do małego złotego woreczka na łańcuszku. Zawiesiła to na szyi Argei.
-Zasadźcie do w obozie.
-Ale...nasza misja się nie skończyła!-Jonathan zaprotestował, chociaż próbowałem go powstrzymać.
-Owszem skończyła. Każdy wers wypełnił się. Więcej lub mniej.-wysyczała Demeter.-Wracacie do obozu. Pomogę wam.
-Ale...Hier!-głos Jonathana załamał się, więc ścisnąłem go mocno za ramię.
A wtedy zapadła ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz