piątek, 15 maja 2015

Informacja

Um...chciałam się tylko dowiedzieć...czy ktoś tu jeszcze wchodzi. Miałam przerwać bloga, ale jeśli ktoś chciałby się dowiedzieć co będzie dalej, bardzo chętnie go dokończę. Albo się postaram. Pozdrawiam. ^^

niedziela, 11 stycznia 2015

One-shot #1

 Właściwie nie wiem dlaczego to napisałam. (Dzięki Em) Pomyślałam (razem z Em) co by było, gdyby Nico po prostu umarł. Ja znam przyczynę. Wy nie za bardzo. Ale tak jakoś napisałam to. ^^
Wstawiłam to również na mojego drugiego bloga ---> http://long-life-pool-ducks.blogspot.com/

  Nico di Angelo nie żył. Tak, to prawda. Umarł i nikt więcej go nie pozna. Nie zobaczy. Nie zrozumie. Nikt nie uspokoi. Nikt nie porozmawia. Bo po co rozmawiać z trupem, prawda?
  Zmarł trzeciego dnia w obozowej klinice. Tuż po wojnie z Gają. Przez te trzy dni był weselszy, śmielszy. Rozmawiał, uśmiechał się. Tak. Często się śmiał. Mimo, że Will nie pozwalał mu wychodzić, wiele osób odwiedzało go i pytało o samopoczucie.
"Świetnie, dzięki.", "Naprawdę dobrze się czuję.", "Spokojnie żyję.", "Will cie nasłał?".
  Ale to wszystko skończyło się dokładnie po 58 godzinach. Will ze zbolałą miną szedł oświadczyć, że Nico może już wyjść. Może iść cieszyć się z innymi, zapominając o nim, o Willu. Może wrócić do dawnego życia lub zacząć nowe. Ale Will bał się że zabraknie w nim miejsca dla niego. Wszystkich zaszczycał uśmiechem i wesoło kiwał głową na powitanie. "Co z tego, że serce mi krwawi?" pytał się w myślach za każdym razem, kiedy ktoś pytał go "Co u ciebie?", a on musiał mówić "Dobrze." W końcu podjął decyzję. Tego dnia powie Nico co do niego czuje. Bo coś czuł. Czuł na pewno.
  Otworzył skrzypiące drzwi i uśmiechnął się ciepło. Widział go. Jego sylwetkę okrytą czarna pościelą, ponieważ takiej sobie zażyczył. Jego ciemna czuprynę rozsypującą się po poduszce. Skórę bladą jak ściana. Chłopak spał, na boku, bez koszulki więc Will widział jego pierś i plecy oraz nikłe mięśnie. Patrzył przez chwilę, ale kazał sobie wrócić do obowiązków.
-Nico?-usiadł na brzegu łóżka, tak, że syn Hadesa był plecami do niego.-Hmm...myślę, że możesz już wyjść. To znaczy...dobrze się czujesz i nic cie nie boli. Diagnoza wskazuje że wszystko w normie.-spojrzał na papiery które trzymał w dłoniach.-Więc tak. Pakuj się i wypad.-cicho się roześmiał, ale Nico nie zareagował.-Ej. Halo. Mówię do ciebie.-chłopak przewrócił oczami i odwrócił Nico na plecy. Chłopak nie oddychał.
  Dzieci Apolla próbowały wszystkiego. I to wszystko nic nie dało. Nico di Angelo umarł i nic nie mogło przywrócić go do życia. Will zamknął mu oczy i westchnął spazmatycznie. "Nigdy się nie dowie." pomyślał i pociągając nosem zakrył twarz syna Hadesa prześcieradłem, po czym wyszedł, żeby załatwić formalności i zorganizować pogrzeb. A przede wszystkim ogłosić tę druzgocącą wiadomość.
  Ceremonia odbyła się w milczeniu. Dzieci Ateny podjęły się wyzwania i wyhaftowały wzór na czarnym całunie. Były czaszki, piszczele. A przez sam środek biegła kolczasta róża, poruszająca się na wietrze, jakby była prawdziwa. Willa zabolał ten widok. W dodatku był jednym z tych, którzy mieli wrzucić piękny całun, z jeszcze piękniejszą osobą w środku, do płonącego paleniska. Chejron, Percy oraz Annabeth, Hazel i Will wygłosili krótkie przemówienia o ich bracie, który umarł zaledwie dwa dni temu. Will zszedł z podium i podszedł do braci z domku, po czym unieśli przyjaciela w ostatnia podróż.

Rozdział trzydziesty [Jonathan]

  Obudziłem się pełen energii. To dobrze, pomyślałem. Jeszcze w tym tygodniu chciałem wyruszyć po Hier. Ubrałem się szybko i wybiegłem z domku. W biegu próbowałem dopiąć bluzę i wpadłem na Argeę.
-Hej.-powiedziała.-Idziesz?
-Jasne.-posłałem jej uśmiech i razem weszliśmy do sali.
  Wokół stołu zgromadzili się wszyscy grupowi oraz kilka innych osób. Will trzymał Nico za rękę. Percy szeptał do Annabeth. Hoodowie chichotali blisko siebie. Lou Ellen rozmawiała z Piper. Większość osób gawędziła, jakby nigdy nic. Usiadłem na swoim miejscu i czekałem.
-Spokój proszę.-odezwał się Chejron i wszyscy zamilkli.-Czekamy na Rachel i...-drzwi otworzyły się z hukiem i weszli Rachel i Octavian.
-Hej!-rzuciła rudowłosa.-Przepraszamy za spóźnienie.-chłopak pociągnął ją za rękę i posadził sobie na kolanach. Wszyscy wpatrywali się w nich zaskoczeni. Rachel i Octavian? myśleli.-Halo. Mamy coś do omówienia.-przypomniała.
-Ah..tak. Zakładam że Jonathan chce wyruszyć po Hieronime, prawda?-Chejron skinął na mnie głową.
-W rzeczy samej!-uśmiechnąłem się tak, jak potrafią uśmiechać się tylko dzieci Hermesa.
-Niestety to nie będzie możliwe.-centaur tylko pokręcił głową.
-Co? Jak to?-zapytałem lekko oszołomiony.
-MacFlag jest niebezpieczny. Już kiedyś się z nim spotkaliśmy. Myślę, że przyda wam się dodatkowy trening. Albo chociaż odpoczynek.
-Ile by to trwało?-burknąłem zakładając ramiona na piersi.
-Kilka miesięcy.
-Ale...nie mogę jej tak zostawić!
-Jonathan ma rację.-powiedział spokojnie Nico.
-Posłuchajcie. Będzie zima. Wyruszycie za kilka miesięcy. Koniec rozmowy.-zagrzmiał Chejron. Wszyscy, lekko przestraszeni, zaczęli wychodzić. Wytrącony z równowagi centaur wyszedł pospiesznie.
-Przykro mi.-powiedziała Argea.
-Nawet jeśli za kilka miesięcy...odbijemy ją.-przyłączył się Nico.
-Dzięki. A może by tak...-zacząłem.
-Nie!-rzucili oboje.
-Nie będziemy się wymykać.-stwierdził Nico.
-Nie mam zamiaru okłamywać go w takim stanie.-dodała Argea.
-Dobra. Jasne.-burknąłem.
-Wszystko będzie dobrze. Jak z tym treningiem?
-Właśnie. Nico...wyjadę na trochę. Wrócę na misję, spokojnie. Ale jadę do Pierwszego Nomu na dodatkowe szkolenie. Nie popisałam się na tej.-powiedziała Argea.
-Oh..ok. Kiedy wyjeżdżasz?-spytał się niepewnie.
-Myślałam że teraz. Będzie łatwiej. Wyślijcie sygnał do Domu to mi przekażą. Chcę być na tej misji, jasne?-przytuliła nas obu i wyszła.
-Aha. Dobra Jonathan. Idę z Willem się przejść więc do zobaczenia.-pomachał mi i również wyszedł.
  Westchnąłem ciężko i opuściłem i tak już pusty pokój.
                                                                                   ***
  Po całym tygodniu pełnym różnych zajęć, myślałem tylko o tym, żeby rzucić się na łóżko. Co też zrobiłem. Od razu wyrzuciło mnie daleko od obozu.
  Nie czułem ciała. Unosiłem się w jakimś ciemnym pomieszczeniu niczym duch. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do ciemności rozejrzałem się wokół. To była cela. Duże kamienne bloki służyły za trzy ściany, czwarta to były zardzewiałe kraty. W kącie kuliła się drobna postać.
  Czarne włosy opadały jej na plecy i ramiona. Obejmowała kolana poranionymi rękami. Kiedy uniosła twarz byłem już pewny.
-Hier!-krzyknąłem, ale nie usłyszała mnie. Próbowałem do niej podlecieć ale nie mogłem się ruszyć. Oko miała podbite, a policzki i czoło podrapane. Dolną wargę przegryzła tak mocno, że zostało jej jeszcze trochę zaschniętej krwi na ustach. Pomyślałem że jak tylko zobaczę tego człowieka pozbawię go życia.
-Witaj moja droga.-usłyszałem niski głos. Dziewczyna wstała, opierając się na ścianie i chwiejnie stanęła na nogach.
-Aaron.-skinęła głową bez wyrazu.
-Przemyślałaś moją propozycję?-powiedział mężczyzna stojący w progu celi. Miał na sobie koszulę i czarne spodnie. Ciemne włosy zaczesał do tyłu. Był przystojny i wysportowany. Nie wchodź z nim w żadne układy, proszę.-pomyślałem.
-Ja...-przygryzła wargę.-Zgadzam się.-wyciągnął rękę, a ona ją uścisnęła.
-Hier!-głos mi się łamał, ale ona nadal nie słyszała.
-Nie pożałujecie.-uśmiechnął się diabelsko i wtedy się obudziłem.
  "Pożałujecie"?

niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział dwudziesty dziewiąty [Argea,Nico]

  Po drodze na polanę wpadł na nas Jim i powiedział, że zabiera się z nami.
-Ale Reyny chyba nie ma w obozie.-uniosłam jedną brew w niemym pytaniu.
-Jest. Reyna jest w obozie.-wtrącił Nico.
-W takim razie idę! Chciałbym jej wszystko wytłumaczyć.
-Dobra.-westchnęłam.-Wszyscy gotowi? Lećcie za mną.-poleciłam Octavianowi i Jimowi. Złapałam chłopaków pod ręce i polecieliśmy z wiatrem.
  Trzy smugi dymu wylądowały pośrodku jadalni. Pośród pisków i krzyków zmieniły się w kilku ludzi.
  Spojrzałam na Jonathana. Wyglądał blado, ale zniósł to lepiej niż ostatnio. Jako że wszyscy inni byli przyzwyczajeni, nie było problemu.
-Jim?-dziewczyna w fioletowej koszulce wstała od stolika, który został tam wstawiony, specjalnie dla rzymian.
-Cześć, Reyna.-Jim pomachał jej ręką. Reyna wstała i sztywnym krokiem podeszła do chłopaka. Wszystkie oczy były zwrócone na nich.
-Co ty tutaj robisz? Jak się tu dostałeś?
-Ja jestem pół-bogiem. Jak ty i wszyscy tutaj.-Oczy dziewczyny powiększyły się gwałtownie.
-A czyim jesteś dzieckiem?
-Hypnos.-powiedział i zaśmiała się.
-Jestem z leniem? No ja nie wiem...-powiedziała, ale w kącikach ust tańczył jej uśmiech.
-Ej.-szturchnął ją w ramie.-Nie wszystkie dzieci Hypnosa śpią 20 godzin na dobę. Miałem dużo zajęć w Domu.
-Czyli...-powiedziała smutno.-Jesteś herosem tak?
-Nie mów tak. Proszę. Nie jestem herosem, w żadnym razie. A teraz chodź.-złapał ją za rękę i pociągnął z powrotem do stolika.-Argea poradzisz sobie?
-Jasne, kochasiu!-odkrzyknęłam szczęśliwa, że są szczęśliwi.
-Czekaj czekaj! Co tu robi ten zdrajca?-Octavian przewrócił oczami ale siedział cicho tak jak mu poleciłam.
-Spróbuj to powiedzieć jeszcze raz a skończysz bez zębów!-krzyknęłam w tamtą stronę. Nico tez wyszedł przed szereg.
-Octavian jest niegroźny! Naprawdę! Jeśli coś mu zrobicie będziecie mieć do czynienia z najsilniejszym herosem chodzącym po tej ziemi!
-Nie przesadzasz?
-Nie.-posłał mi uśmiech. Ludzie usiedli znudzeni.
-Argy chyba poradzisz sobie chwilę beze mnie? Co?-Octavian nachylił mi się do ucha. Był wyższy ode mnie.
-Jasne.
-Dobra. Ja idę...-przerwał.
-Idziesz gdzie?-odwróciłam się w jego stronę.
-No...ja...eee...chciałem przeprosić Rachel.
-Dobry pomysł. Idź.-chłopak uśmiechnął się i zawrócił.
  Pod kłusował do nas Chejron.
-Witajcie dzieci.-powiedział ponuro. Zauważył że nie ma dwójki herosów.
-Ja...-zaczęłam ale przerwał mi.
-Rozumiem. Co się stało?
-Hier porwali. Porwał. Chodzi o MacFlaga.-powiedziałam przyciszonym głosem.
-O tym porozmawiamy jutro. Co się stało z Syntią?-nachylił sie lekko w moją stronę. Wzięłam oddech i powiedziałam:
-Syntia...nie żyje.
-Co?-przed szereg wybił się dziewięcioletni chłopiec, brat Syntii.
-Emilio!-za nim wybiegł Steve. Złapał bata za ramiona i przyciągnął do siebie. Zwykle żartowniś, wyraźnie cierpiał. Nie mogłam na to patrzeć. Spuściłam głowę, a na ramieniu poczułam rękę. Nico patrzył się na mnie smutno. Ludzie rozstąpili się i przepuścili Dave'a, najstarszego. Ukląkł przy chłopczyku i coś mu powiedział. Dziecko skinęło głową, a po jego twarzy płynęły łzy. Na twarzy Steva widać było tylko smutek. Dave wstał i podszedł do nas.
-Wiem, że się staraliście.-uśmiechnął się smutno.-Ale ona wiedziała, ja wiedziałem i ojciec wiedział.
-Ale...-zaczęłam. Chciałam przepraszać, aż by mi wybaczył.
-Nie. Nie przepraszaj bo to nie twoja wina.-skinął nam głową i podszedł do braci. Emilio wziął na ręce,a Steve'a otoczył ramieniem. Ruszyli do domku Dionizosa. Nagle sobie coś przypomniałam.
-Czekajcie!-podbiegłam do nich. Nico z Jonathanem ruszyli za mną.-Dionizos z Demeter kazali to zasadzić.-pokazałam małe złote ziarenko. Pokiwali głowami i wspólnie ruszyliśmy do dwunastki.
  Otworzyłam bramkę do ogródka. Kiedy weszli, razem z Nico i Jonathanem, chciałam ją zamknąć i odwróciłam się do ścieżki. Stali tam wszyscy obozowicze. Wszystkie domki i ich grupowi. Nauczyciele, nawet kilka driad i satyrów. Zmieszana zamknęłam furtkę.
  Dałam ziarenko Emilio. Zakopał je w ziemi nadal pociągając nosem. Steve pobiegł do domu i przyniósł trochę nektaru. Wylał go na grudkę ziemi i poczuliśmy zapach oranżady.
-To był jej ulubiony napój.-wyjaśnił Steve. Wykiełkowała mała roślinka. Po chwili pojawiły się potężne pędy. Zawijały się, obwijały, aż w końcu utworzyły dziewczynę. Tak jak wtedy pochylała się z wyciągniętą ręką i miała na sobie fioletową sukienkę utkaną z kwiatów.  Emilio pisnął cicho. Ze środka dłoni wykiełkował mały purpurowy kwiatek. Pachniał oranżadą. Musieliśmy się uśmiechnąć.
-Chyba wychodzi na to że zawsze będzie z wami.-odezwał się cichy, melodyjny głos. Zza pnączy wyszła kobieta w brązowej szacie. Miała ametystowe oczy i jasno brązowe włosy.
-Kim jesteś?-zapytał Emilio. Kobieta podeszła do niego uśmiechając się ciepło.
-Można powiedzieć, że jestem patronką herosów. Jestem boginią.
-Aha. Jaką boginią? To znaczy...-Nico plątał się we własnych pytaniach.
-Nie musicie wiedzieć. Taka była umowa. Ale to nie jest moja historia.-pokręciła głową.-Ty Nico di Angelo. Twoja córka kiedyś mnie pozna.
-Ale ja...-zaprotestował, ale bogini znowu mu przerwała.
-Ja wiem mój drogi. Ale to się okaże. Nie po to tu przyszłam. Emilio spójrz na mnie.-chłopiec podniósł na nią wzrok.-Twoja siostra pozdrawia. I dam wam pewien dar, dobrze. Nie będzie duży, ale może...-twarz chłopca nieco się rozjaśniła. To znaczy, że Syntia jest szczęśliwa, tak?-Ta rzeźba będzie odwzorowaniem Syntii. Wylądowała w Elizjum, więc nie macie się czym martwić. Ten pomnik będzie wyglądał tak jak ona. To znaczy, kwiaty będą zmieniać kombinacje, kiedy ona zmieni ubranie. Włosy będą rosnąć, lub nie, kiedy ona tego zechce. Może to trochę pomoże. Albo nie. Tak naprawdę to nic. Bądźcie pozdrowieni, herosi.-pomachała nam i rozwiała się.
-Jak to będę miała córkę?-Nico wyglądał na przerażonego. Szturchnęłam go łokciem.
-Spokojnie. Może nie biologiczną? Albo nie wiem...adoptujesz potwora?-posłał mi mordercze spojrzenie.
  Figura dziewczyny pokryła się białymi i błękitnymi kwiatkami.
-No cóż. Syntia właśnie założyła biały top i shorty.-powiedziałam. Wszyscy skinęli głowami, po czym bracia wrócili do domu.
-Argea, możecie odpocząć. Jutro rano będzie zebranie...w sprawie Hier.
-W takim razie ja również na nim będę.-powiedział Jonathan. Centaur popatrzył na niego z żalem.
-Oczywiście.-powiedział i od kłusował.
-Wszystko okay?-zapytałam.
-Tak. Tylko czuję się bezsilny.-wyznał chłopak.-Widzimy się rano.-powiedział i odszedł do domku.
-My też idziemy?
-Wiesz..ja chciałbym odwiedzić Willa.-zarumienił się.
-W takim razie, dobrze. Ja idę spać.-zaśmiałam się i odeszłam.
                                                                              ***
  Lekko przybity szedłem trawnikiem w stronę domku Apolla. Zapukałem. Otworzył mi Will. Przez chwile gapiłem się na niego jak głupi.
-Cześć.-powiedziałem cicho. Na pewno byłem czerwony. Złotowłosy przyciągnął mnie i pocałował. Po dłuższej chwili odsunął na długość ramion.
-Co ty sobie myślisz, di Angelo?-powiedział naburmuszony.
-Ja...-musiałem chwilę pooddychać.
-No dobra. Wygrałem.-uśmiechnął się.-Idziemy razem na kolację?
-Ale nie można przecież mieszać stolików.-przypomniałem skołowany. To on tak na mnie działał.
-Kogo to obchodzi? Dzisiaj siedzę z tobą. Czy tego chcesz czy nie.-złapał mnie za rękę i pociągnął do pawilonu. Ludzie gapili się na nas, ale po chwili uśmiechali się lub spuszczali wzrok. Nie obchodziło mnie to.
  Po raz pierwsze od dawna byłem naprawdę szczęśliwy.

wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty ósmy [Jonathan]

  Kiedy otworzyłem oczy zobaczyłem ciemne gałęzie na tle niebieskiego nieba.
-Gdzie jesteśmy?-wykrztusiłem.
-Obok Domu. Stamtąd przeniesiemy się do Obozu Półkrwi.-odparła Argea. Stała już, więc pomogła mi wstać.
-Dobra byle szybko. Chcę już mieć to z głowy.-burknął Nico.
-To ja będę się tłumaczyć z braku dwóch dziewczyn.-warknęła dziewczyna.-Przepraszam. Nie chciałam.-złapała nas pod ramiona i pociągnęła do bariery. Otworzyła ją i znaleźliśmy się wewnątrz. Wiedziałem czego się spodziewać, ponieważ Argea i Hier opowiadały nam o tym miejscu.
  Namioty, ludzie, dzieci. Tak, to już wiem.
-Argea!-w naszą stronę podbiegł wysoki chłopak i uniósł dziewczynę nad ziemię.-To koniec? Wrócisz do nas?
-Na początku mnie postaw.-wykonał rozkaz i pocałował ją w czubek głowy. Poczułem się jeszcze gorzej. Pozwoliłem żeby porwali Hier! I pewnie jest już w niebezpieczeństwie przez to, że ja byłem zbyt wolny!-Musimy wrócić do obozu.-z transu wyrwał mnie głos Argei.-Muszę zgłosić...śmierć i zaginięcie.
-Kto nie żyje?-otoczył ją luźno ramionami.
-Syntia nie żyje, a Hier porwał ten psychopata!
-To straszne. Rozumiem. Chcesz odpocząć?
-Nie! Wzywaj Octaviana i Connie! Wyruszamy.-chłopak posłał jej zaniepokojone spojrzenie, a po chwili smużka dymu sunęła do namiotu strategów.
-Jesteś pewna co do Octaviana?-zapytał Nico.
-Tak!-dziewczyna ocierała twarz wierzchem dłoni.-Co tam tak właściwie się stało?
-Teraz się nie dowiemy. Ale w obozie poproszę o pozwolenie na wyprawę ratowniczą dla Hier.-Nico skinął do mnie głową.
-Poprę cie.-odpowiedziałem. Po chwili dołączyło do nas dwóch herosów.
-Jestem Connie, a to Octavian.-przedstawiła się blondynka.
-Miło mi.-ścisnąłem im dłonie.
-Octavian. Idziesz do obozu? Nie musisz, ale...-Argea położyła mu dłoń na ramieniu.
-Spokojnie. Chyba sobie poradzę. Nikt nie zadziera z Królową Potworów.-obdarzył ją uśmiechem, na co ona przewróciła oczami.
-Ty też? Czy tylko ja nie wiedziałam, że mam jakiś tytuł?-zajęczała.
-Rachel także nie da im cię skrzywdzić.-uśmiech chłopaka zbladł.
-Co?-wykrztusił.
-No wiesz. Wierzyła w ciebie do ostatniej chwili. To znaczy, tak to wyglądało, ale mogę się mylić.
-To..miło. Tak sądzę.-przeczesał włosy palcami.
-To co? Ruszamy wieczorem?-Connie wyciągnęła ołówek z włosów i zanotowała coś na kawałku papieru.
-Nie! Teraz!-zaprotestowała Argea.
-Za dwie godziny i ani minuty wcześniej.-Connie roześmiała się i pobiegła do namiotu.
-Nienawidzę jej.-mruknęła dziewczyna, ale było widać że się uśmiecha.
-Chodźcie do namiotu.-Octavian odwrócił się i poszedł w stronę namiotu Argei. Nie mieliśmy co robić, więc po chwili ruszyliśmy za nim.
  Usiedliśmy na ziemi, przy niskim stoliku, trochę jak w Japonii.
-Jak na misji?-ciszę przerwał Octavian.
-Oprócz tego, że jedna osoba nie żyje a druga zaginęła...to było ok.-Argea wzruszyła ramionami i napiła się soku.-Wiedziałeś, że Hier była ślepa?
-Yyy..tak.
-CO?!-Argea wstała tak błyskawicznie, że wytrąciła szklankę a picie wsiąkło w ziemie.
-Jak byłem jeszcze w Podziemiu, usłyszałem jak żali się matce. Poszła ja odwiedzić. mimo wszystko wydaje mi się, że są w dobrych relacjach. I postanowiłem nikomu nie mówić. To był jej sekret.
-Chyba rzeczywiście się zmieniłeś.-Nico przypatrywał się twarzy chłopaka jak mapie.
-Chyba tak.-Octavian unikał naszego wzroku, aż przyszedł jakiś brunet.
-Hej Argea!-przywitał się i usiadł.
-Cześć Jim.-westchnęła.-To Nico i Jonathan.
-Mogę się dosiąść?
-Jasne siadaj.-opadł na poduszkę i westchnął ciężko.
-Co jest?
-Bo ja...spotkałem kogoś.
-Naprawdę? Kogo?
-No dziewczynę! No i zaprosiłem ją na kawę...i świetnie nam się gadało...to było miesiąc temu. Od tamtego czasu dużo rozmawiamy, głównie przez telefon. I...
-W końcu sobie kogoś znalazłeś!-uścisnęła chłopaka. Widać było że się przyjaźnili.-Ale?
-Ale nie wiem jak powiedzieć jej że jestem...półbogiem.
-Po co ma wiedzieć?-wtrącił się Nico. Chłopak rzucił mu zrezygnowane spojrzenie i powiedział:
-Jeśli mam z kimś być, to chciałbym, żeby ta osoba wiedziała.
-A kto to jest? W sensie jak ma na imię?-Argea zmroziła brata spojrzeniem i wróciła do Jima.
-Reyna.-Octavian i Nico wypluli sok.
-Ramirez?-Argea próbowała ukryć uśmiech. Z resztą ja tez.
-Tak.-wyglądał na skołowanego.-Skąd wiecie?
-To nie musisz się obawiać! Reyna to rzymska pretorka. Znam ją od trzech lat.-powiedział Nico i zaraz wybuchnął śmiechem.-Jak ty z nią wytrzymujesz?
-No..ja..-chłopak zrobił się czerwony na twarzy, ale po chwili również się uśmiechnął.-Łatwo nie jest.
-To świetnie! Miło że jej się układa. Tylko powiedz jej to szybko, bo zerwie z tobą z tego samego powodu. Będzie się bać.
-Chyba masz rację. Zadzwonię do niej.-i wybiegł.
-Nie wierzę.-wykrztusił Octavian.
-Że Reyna jest z grekiem?-prychnął Nico.
-Tak.-Octavian wyszczerzył zęby i przybił piątkę z Nico.
-Fajnie, że się dogadujecie.-Argea zasłaniała usta ręką. Sam nie byłem lepszy. Znałem Reynę.
-Idziemy.-do namiotu wbiegła Connie.-O co wam chodzi?
  Wybuchnęliśmy śmiechem, ale po chwili posłusznie zapakowywaliśmy się i ruszyliśmy na polanę. Czas wrócić do domu.

niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty siódmy [Nico]

  Argea szybko rozejrzała się wokół. Zmrużyła oczy, żeby po chwili krzyknąć cicho.
-Nie!-zerwała się i pobiegła przed siebie. Rzuciłem Persefonie koc i razem z Jonathanem ruszyliśmy za moją siostrą. Jeszcze chwilę słyszeliśmy jej krzyki, ale mgła nie poprawiała widoczności. Brunet chwycił mnie za ramię, żebyśmy się nie rozdzielili i pociągnął w stronę dziewczyny. Argea klęczała na kolanach i obejmowała się ramionami. Nagle zrozumiałem dlaczego.-Znalazłam ją.-usłyszałem cichy głos. Opadłem obok i otoczyłem ją ramieniem. Zaraz obok usiadł Jonathan, ale nie próbował nic robić.
  Przed nami stała Syntia.  Tyle że była rośliną. Dosłownie.
  Pnącza ułożyły się w kształt dziewczyny. Jej włosy, twarz, ciało. Wszystko to były zwięźle złączone ze sobą latorośle. Stała nachylona lekko do przodu i wyciągała prawą dłoń w pocieszającym geście. Tak samo się uśmiechała. Jakby z politowaniem i żalem. Palce, niby winorośle, sięgały do ziemi. Jej oczy były jak dwa dojrzałe czerwone grona. Koszulka i jeansy leżały rozszarpane dookoła. Ale jej ciało obrosły bordowe kwiatki, tak że wyglądała jak w letniej sukience. Wyglądała, jakby dobrze wiedziała o swym losie.
-Nie żyje.-powiedziałem cicho, przyciągając Argeę bliżej. Skinęła głową. Oboje to wiedzieliśmy.
-Straciliśmy Synt i Hier.-pociągnęła nosem. Nie widziałem jej w takim stanie. Nigdy.
-Hier jeszcze nie.-odezwał się Jonathan.
-Jasne, że nie. Znajdziemy ją.-chyba byłem teraz jedyny zdolny do racjonalnego myślenia. Więc tylko siedzieliśmy w milczeniu.
  Nie wiem, ile już tam sterczeliśmy, ale poczułem w powietrzu zapach winogron i usłyszałem ciche westchnienie.
-Była piękna. Nadal jest.-obróciliśmy się i zobaczyliśmy Dionizosa.
-Panie.-skinęliśmy głowami. Ale on tylko podszedł do swojej córki i złapał ją za dłoń.
-Ona wiedziała.-powiedział cicho.
-Co?-Argea wyrwała się z mojego uścisku i podbiegła do boga.
-Taki był plan.-wzruszył ramionami.
  Z lasu za nami wyszła postać. Kobieta miała zieloną suknię i jasne włosy. Najpierw podbiegła do Persefony i uściskała ją mocno. Wymieniły kilka słów po czym podeszła do nas Demeter.
-Witajcie dzieci. Dionizosie.
-Babciu! Jak mogłaś?! Jak mogłaś jej to zrobić?!-Argea wskazała na Synt. Ale Demeter niewzruszona wpatrywała się w martwą dziewczynę.
-Musiałam. Powiedziałam jej to wczoraj. Musiałam, ponieważ bogowie chcieli mieć następną przepowiednie z głowy. Chcieli przyspieszyć, a ja musiałam przekląć ją za jakąś błahostkę. Ja wiedziałam, bogowie wiedzieli i ona wiedziała. Od kilku dni ale wiedziała.
-Ale...ona miała braci...-zaczęła dziewczyna ale Demeter znowu jej przerwała.
-Pożegnała się z nimi i powiadomiła tego najstarszego. Będą gotowi. Poradzą sobie.
-Ale myślę, że chcieli by ją mieć w obozie.-wtrącił się Jonathan.
-Tak, też tak myślę.-Dionizos zmarszczył brwi i spojrzał na boginię. Zacisnął palce Synt, a wtedy Demeter dołożyła swoją dłoń. Po chwili puścili, a pnącza znowu osunęły się na ziemię. Ze środka dłoni wykiełkował kwiatek. Mały, niepozorny. Wyglądał jak bordowa stokrotka. Razem z siostrą i Jonathanem patrzyliśmy jak pączek pęka i rozkwita, a potem płatki spadają, zostawiając złoty środek. Demeter ostrożnie podniosła ziarenko i schowała do małego złotego woreczka na łańcuszku. Zawiesiła to na szyi Argei.
-Zasadźcie do w obozie.
-Ale...nasza misja się nie skończyła!-Jonathan zaprotestował, chociaż próbowałem go powstrzymać.
-Owszem skończyła. Każdy wers wypełnił się. Więcej lub mniej.-wysyczała Demeter.-Wracacie do obozu. Pomogę wam.
-Ale...Hier!-głos Jonathana załamał się, więc ścisnąłem go mocno za ramię.
  A wtedy zapadła ciemność.

Rozdział dwudziesty szósty [Argea]

  Synt wiedziała co robimy. Prawda? Wszyscy wiedzieliśmy co robimy. Więc dlaczego się tak denerwuję? Ręce mi się pociły, a nogi miałam jak z ołowiu.
-Co?-powtórzyłam jeszcze raz.
-Tak. Mamy problem. Ten koleś jest niebezpieczny.-prychnął Jonathan. Wszyscy byliśmy lekko przestraszeni po tych wieściach. Jak dotąd nikt nie spotkał się z taką sytuacją.
-Ale po co to robi?-usłyszeli Hier, która obudziła się i cicho podeszła do ogniska. Jonathan od razu usiadł obok i objął ją ramieniem. Bogini powiedziała jej coś, po czym Hier zmarkotniała i położyła się spać.
-Mówię, że nie wiem, dlaczego. Wiem, że to robi.-na czole Syntii pojawiła się głęboka bruzda, coś jeszcze nie dawało jej spokoju. Chyba nie tylko ja to zauważyłam.
-Co jest?-spytał Nico.
-Co?-Syntia otrząsnęła się z otępienia i zwróciła twarz w stronę chłopaka.
-Widać, że coś cię męczy.-odpowiedziałam za brata.
-E tam.-machnęła ręką.-To nic ważnego. Skupmy się na rzeczach pierwszorzędnych. Ma ktoś pomysł jak dotrzeć do tej twierdzy?-wskazała zamek, a raczej warownie z szarego kamienia. Tam właśnie mieliśmy się dostać, ale nie mieliśmy pojęcia jak.
-Może przepuścimy szturm?-wymamrotałam cicho. Bardziej do siebie niż do innych. Tylko Hier usłyszała, ale ona słyszy wszystko. Parsknęła śmiechem.
-Wątpię, żebyśmy w piątkę przeprowadzili szturm na tą twierdzę. MacFlag pewnie wynajął jakiś głupców, żeby chronili mu pleców kiedy on będzie zwiewał.
-MacFlag?-spytałam niepewnie.
-To ten facet, śmiertelnik.-powiedziała to nazwisko bardziej jak obelgę.
-Skąd wiesz?
-Słyszałam jak darł się na swojego poplecznika.-wyszczerzyła zęby.
-Niesamowite.-westchnął Nico.
-Wiem, jestem świetna.-przerwała.-Ale wracając: Po co mu herosi?
-Nie dość, że śmiertelnik, to jeszcze wiedzący o całym naszym świecie.-westchnęłam ciężko.-Ciekawe do czego jest zdolny?
-Do wszystkiego. Jest bezwzględny i bezlitosny.-kiedy popatrzyliśmy na Jonathana, jak na szaleńca, on wzruszył ramionami i ciągnął wykład dalej.-To już się kiedyś zdarzyło. Ile to było? Dość niedawno, jeśli dobrze pamiętam. Kilka lat wstecz. Nie dość że czytałem akta...
-Ty czytałeś akta?-zapytał Nico podnosząc jedną brew.
-A żebyś wiedział, że czytałem.-posłał mu zabójcze spojrzenie i wrócił do opowieści.-...to byłem tam i dobrze pamiętam te chore akcje. Raz na jakiś czas znikali obozowicze. Tak po prostu. Znikali, nie zostawał po nich żaden ślad. Chejron był bliski załamania, nawet Dionizos nie mógł pomóc. Pojawiła się pewna obozowiczka...
-I co się stało?-wypaliłam. Jonathan tylko spojrzał na mnie rozbawiony.
-Teraz już jej nie ma. To znaczy...to trudne..nie ma jej w obozie. Chociaż jest. To jest...zagmatwane.
-Co się z nią stało?-Hier wbiła w niego słodkie oczka, czekając na odpowiedź.
-Teraz jest boginią.
-Co?-Nico zachłysnął się powietrzem.
-Normalnie. Jest teraz na Olimpie. Czekamy na pierwszego półboga od niej.-zaśmiał się cicho, na co Hier zbladła lekko.
-Wracajmy do tematu.-Syntia klasnęła w dłonie.-Ma ktoś pomysł?-Hier podniosła się z ziemi ściskając miecz w dłoni.
-Mamy towarzystwo.-warknęła w stronę drzew.
  Po chwili zza linii zaczęły wychodzić potwory. Olbrzymie skorpiony, dzikie centaury oraz cyklopy. Nagle szeregi rozstąpiły się a powstałą ścieżką szedł spokojnie mały człowieczek.
  Był to niski, beczułkowaty mężczyzna, Nosił kozią bródkę. Widać było że ma niezłą nadwagę. Ubrany w jasny garnitur skłonił się lekko i ściągnął kapelusz. Był łysy.
-Oh. Herosi!-powiedział na powrót prostując się.-Nie wszyscy jesteście mi potrzebni. Chcę tylko ślepą. Was mogę puścić.-mówił miękko i jedwabiście. Jonathan schował Hier za plecami.
-Wcale nie zamierzasz nas puścić, kłamco!-krzyknęła do niego Synt. Podziwiałam ją za tę odwagę.
-Ależ owszem. Puszczę was kiedy z wami skończę.-klasnął i wtedy stwory ruszyły prosto na nas.
  Rozwinęłam skrzydła a węże zmieniły się w baty. Ruszyłam na największego cyklopa i cięłam go ciosem z góry, przez co jednooki rozpłynął się na dwie równe części. Nie bez satysfakcji ruszyłam dalej w wir walki. Widziałem że inny też nieźle sobie radzą. Nico wzywał trupki, jak je pieszczotliwie nazwałam, Syntia załatwiała potwory pnączami. Tyle że było w tym coś niepokojącego. Jej skóra pokryła się kolcami a z dłoni wyrosły potężne baty, podobne do moich, tylko że z pnączy i z kolcami. Twarz zaczynała się robić lekko zielonkawa, ale dziewczyna z zaciętym wyrazem twarzy torowała sobie drogę przez zastępy skorpionów. Jonathan walczył zwykłym, spiżowym mieczem, ramię w ramię z Hier, która nawet jak na ślepą, radziła sobie wyśmienicie.
  Spojrzałam w lewo i zobaczyłam MacFlaga, który tylko uśmiechał się drwiąco. Poleciałam w jego stronę, ale nagle usłyszałam krzyk. Hier.
-Jonat...-urwał się równie nagle jak się rozległ. Rozejrzałam się szybko i zobaczyłam że Jonathan został otoczony, a jakiś cyklop ciągnął Hier w stronę lasu. Jedną ręką otoczył ją w tali a drugą trzymał na jej buzi. Szybko oceniłam sytuację i ruszyłam na pomoc Jonathanowi. Wiedziałam, że Hier jest silna i bez trudu poradzi sobie z jednym cyklopem. Wtedy nie wiedziałam jak bardzo się myliłam.
  Bez trudu powaliliśmy cały krąg potworów. Obejrzałam się przez ramię i zobaczyłam, że nie ma więcej wrogów, tylko ten cyklop i MacFlag. Rozległo się ciche klaskanie. Gruby facet wyszedł krok do przodu i podszedł spokojnym krokiem w stronę dziewczyny w objęciach potwora.
-Hier!-rzuciłam do dziewczyny. Podniosła głowę i zobaczyłam łzy spływające po policzkach.
-Hieronima Santiado de Cali.-powiedział człowieczek przesuwając dłonią po twarzy Hier. Nie protestowała. Stała nieruchomo i patrzyła się do przodu. Cyklop mocno ja trzymał.-Jak miło cię widzieć.
-Zostaw ją!-krzyknął Jonathan i musiałam powstrzymać go, żeby nie rzucił się na tego typka.
-Nie. Jest mi potrzebna.-odparł lekko.-Ale zaimponowaliście mi. Naprawdę świetnie walczycie.-pokiwał z uznaniem głową.-Przyszliście tu po nią? Prawda?-z pod ziemi wyrosła kobieta w czarnej sukni. Wzięła głęboki wdech, jakby trzymał ją pod tą ziemią długi czas. Upadła na ziemię nie mogąc wstać.
-Persefona!-krzyknęłam.-Co jej zrobiłeś?-Nico musiał trzymać mnie w pasie, żebym nie wywaliła temu żałosnemu śmiertelnikowi flaków na wierzch. A on głupio się uśmiechał.
-Ja? Nic.-Persefona podniosła się na rękach nadal oddychając ciężko.-Chcecie ją? To sobie weźcie. Mi już nie jest potrzebna.-kopnął boginię w brzuch. Wyrwał jej się cichy jęk, ale nie miała siły się stawić.-Chciałem tylko dziewczyną.-ponownie złapał Hier mocno za policzki. Łzy nadal płynęły. Wyszeptał jej coś do ucha, a ona zaniosła się niekontrolowanym szlochem. Potwór puścił ją, a ona opadła na kolana i ukryła twarz w dłoniach. Jej ciałem wstrząsał płacz.
-Ty...-Jonathan rwał się do przodu, ale wtedy MacFlag wyjął sztylet i zbliżył się do Hier.
-Chcesz tego?-namierzył szyję dziewczyny, a ona nawet nie próbowała drgnąć.
-Ja...-chłopak zaczął się wycofywać.
-Grzeczny chłopiec.-wyjął zza rękawa czarne pudełeczko. Szybko je otworzył i wbił coś w szyję Hier. Z cichym jękiem opadła do przodu.
-Co ty jej zrobiłeś ty potworze?!-nie wytrzymałam. Węże popełzły w jego stronę. Chciałam go zabić! Bardzo chciałam. Ale zrozumiałam, że na razie nie mogę. Zawróciłam je, a on z uznaniem pokiwał głową.
-Nic jej nie zrobiłem. Na razie.-ruszył dziewczynę czubkiem buta.-Bierz ją!-warknął do cyklopa, który zarzucił ją sobie na ramię.-Żegnajcie.-skinął nam głową i zniknął.
-Persefona!-podbiegłam do mojej macochy i pomogłam jej wstać. Jonathan pomógł mi ją poprowadzić do obozu. Nico trzymał się cicho z tyłu.
-Uh. Dziękuję.-Persefona opadła przy ognisku.
-Gdzie jest Syntia?-usłyszałam głos Nico.
  Bogowie.