Po drodze na polanę wpadł na nas Jim i powiedział, że zabiera się z nami.
-Ale Reyny chyba nie ma w obozie.-uniosłam jedną brew w niemym pytaniu.
-Jest. Reyna jest w obozie.-wtrącił Nico.
-W takim razie idę! Chciałbym jej wszystko wytłumaczyć.
-Dobra.-westchnęłam.-Wszyscy gotowi? Lećcie za mną.-poleciłam Octavianowi i Jimowi. Złapałam chłopaków pod ręce i polecieliśmy z wiatrem.
Trzy smugi dymu wylądowały pośrodku jadalni. Pośród pisków i krzyków zmieniły się w kilku ludzi.
Spojrzałam na Jonathana. Wyglądał blado, ale zniósł to lepiej niż ostatnio. Jako że wszyscy inni byli przyzwyczajeni, nie było problemu.
-Jim?-dziewczyna w fioletowej koszulce wstała od stolika, który został tam wstawiony, specjalnie dla rzymian.
-Cześć, Reyna.-Jim pomachał jej ręką. Reyna wstała i sztywnym krokiem podeszła do chłopaka. Wszystkie oczy były zwrócone na nich.
-Co ty tutaj robisz? Jak się tu dostałeś?
-Ja jestem pół-bogiem. Jak ty i wszyscy tutaj.-Oczy dziewczyny powiększyły się gwałtownie.
-A czyim jesteś dzieckiem?
-Hypnos.-powiedział i zaśmiała się.
-Jestem z leniem? No ja nie wiem...-powiedziała, ale w kącikach ust tańczył jej uśmiech.
-Ej.-szturchnął ją w ramie.-Nie wszystkie dzieci Hypnosa śpią 20 godzin na dobę. Miałem dużo zajęć w Domu.
-Czyli...-powiedziała smutno.-Jesteś herosem tak?
-Nie mów tak. Proszę. Nie jestem herosem, w żadnym razie. A teraz chodź.-złapał ją za rękę i pociągnął z powrotem do stolika.-Argea poradzisz sobie?
-Jasne, kochasiu!-odkrzyknęłam szczęśliwa, że są szczęśliwi.
-Czekaj czekaj! Co tu robi ten zdrajca?-Octavian przewrócił oczami ale siedział cicho tak jak mu poleciłam.
-Spróbuj to powiedzieć jeszcze raz a skończysz bez zębów!-krzyknęłam w tamtą stronę. Nico tez wyszedł przed szereg.
-Octavian jest niegroźny! Naprawdę! Jeśli coś mu zrobicie będziecie mieć do czynienia z najsilniejszym herosem chodzącym po tej ziemi!
-Nie przesadzasz?
-Nie.-posłał mi uśmiech. Ludzie usiedli znudzeni.
-Argy chyba poradzisz sobie chwilę beze mnie? Co?-Octavian nachylił mi się do ucha. Był wyższy ode mnie.
-Jasne.
-Dobra. Ja idę...-przerwał.
-Idziesz gdzie?-odwróciłam się w jego stronę.
-No...ja...eee...chciałem przeprosić Rachel.
-Dobry pomysł. Idź.-chłopak uśmiechnął się i zawrócił.
Pod kłusował do nas Chejron.
-Witajcie dzieci.-powiedział ponuro. Zauważył że nie ma dwójki herosów.
-Ja...-zaczęłam ale przerwał mi.
-Rozumiem. Co się stało?
-Hier porwali. Porwał. Chodzi o MacFlaga.-powiedziałam przyciszonym głosem.
-O tym porozmawiamy jutro. Co się stało z Syntią?-nachylił sie lekko w moją stronę. Wzięłam oddech i powiedziałam:
-Syntia...nie żyje.
-Co?-przed szereg wybił się dziewięcioletni chłopiec, brat Syntii.
-Emilio!-za nim wybiegł Steve. Złapał bata za ramiona i przyciągnął do siebie. Zwykle żartowniś, wyraźnie cierpiał. Nie mogłam na to patrzeć. Spuściłam głowę, a na ramieniu poczułam rękę. Nico patrzył się na mnie smutno. Ludzie rozstąpili się i przepuścili Dave'a, najstarszego. Ukląkł przy chłopczyku i coś mu powiedział. Dziecko skinęło głową, a po jego twarzy płynęły łzy. Na twarzy Steva widać było tylko smutek. Dave wstał i podszedł do nas.
-Wiem, że się staraliście.-uśmiechnął się smutno.-Ale ona wiedziała, ja wiedziałem i ojciec wiedział.
-Ale...-zaczęłam. Chciałam przepraszać, aż by mi wybaczył.
-Nie. Nie przepraszaj bo to nie twoja wina.-skinął nam głową i podszedł do braci. Emilio wziął na ręce,a Steve'a otoczył ramieniem. Ruszyli do domku Dionizosa. Nagle sobie coś przypomniałam.
-Czekajcie!-podbiegłam do nich. Nico z Jonathanem ruszyli za mną.-Dionizos z Demeter kazali to zasadzić.-pokazałam małe złote ziarenko. Pokiwali głowami i wspólnie ruszyliśmy do dwunastki.
Otworzyłam bramkę do ogródka. Kiedy weszli, razem z Nico i Jonathanem, chciałam ją zamknąć i odwróciłam się do ścieżki. Stali tam wszyscy obozowicze. Wszystkie domki i ich grupowi. Nauczyciele, nawet kilka driad i satyrów. Zmieszana zamknęłam furtkę.
Dałam ziarenko Emilio. Zakopał je w ziemi nadal pociągając nosem. Steve pobiegł do domu i przyniósł trochę nektaru. Wylał go na grudkę ziemi i poczuliśmy zapach oranżady.
-To był jej ulubiony napój.-wyjaśnił Steve. Wykiełkowała mała roślinka. Po chwili pojawiły się potężne pędy. Zawijały się, obwijały, aż w końcu utworzyły dziewczynę. Tak jak wtedy pochylała się z wyciągniętą ręką i miała na sobie fioletową sukienkę utkaną z kwiatów. Emilio pisnął cicho. Ze środka dłoni wykiełkował mały purpurowy kwiatek. Pachniał oranżadą. Musieliśmy się uśmiechnąć.
-Chyba wychodzi na to że zawsze będzie z wami.-odezwał się cichy, melodyjny głos. Zza pnączy wyszła kobieta w brązowej szacie. Miała ametystowe oczy i jasno brązowe włosy.
-Kim jesteś?-zapytał Emilio. Kobieta podeszła do niego uśmiechając się ciepło.
-Można powiedzieć, że jestem patronką herosów. Jestem boginią.
-Aha. Jaką boginią? To znaczy...-Nico plątał się we własnych pytaniach.
-Nie musicie wiedzieć. Taka była umowa. Ale to nie jest moja historia.-pokręciła głową.-Ty Nico di Angelo. Twoja córka kiedyś mnie pozna.
-Ale ja...-zaprotestował, ale bogini znowu mu przerwała.
-Ja wiem mój drogi. Ale to się okaże. Nie po to tu przyszłam. Emilio spójrz na mnie.-chłopiec podniósł na nią wzrok.-Twoja siostra pozdrawia. I dam wam pewien dar, dobrze. Nie będzie duży, ale może...-twarz chłopca nieco się rozjaśniła. To znaczy, że Syntia jest szczęśliwa, tak?-Ta rzeźba będzie odwzorowaniem Syntii. Wylądowała w Elizjum, więc nie macie się czym martwić. Ten pomnik będzie wyglądał tak jak ona. To znaczy, kwiaty będą zmieniać kombinacje, kiedy ona zmieni ubranie. Włosy będą rosnąć, lub nie, kiedy ona tego zechce. Może to trochę pomoże. Albo nie. Tak naprawdę to nic. Bądźcie pozdrowieni, herosi.-pomachała nam i rozwiała się.
-Jak to będę miała córkę?-Nico wyglądał na przerażonego. Szturchnęłam go łokciem.
-Spokojnie. Może nie biologiczną? Albo nie wiem...adoptujesz potwora?-posłał mi mordercze spojrzenie.
Figura dziewczyny pokryła się białymi i błękitnymi kwiatkami.
-No cóż. Syntia właśnie założyła biały top i shorty.-powiedziałam. Wszyscy skinęli głowami, po czym bracia wrócili do domu.
-Argea, możecie odpocząć. Jutro rano będzie zebranie...w sprawie Hier.
-W takim razie ja również na nim będę.-powiedział Jonathan. Centaur popatrzył na niego z żalem.
-Oczywiście.-powiedział i od kłusował.
-Wszystko okay?-zapytałam.
-Tak. Tylko czuję się bezsilny.-wyznał chłopak.-Widzimy się rano.-powiedział i odszedł do domku.
-My też idziemy?
-Wiesz..ja chciałbym odwiedzić Willa.-zarumienił się.
-W takim razie, dobrze. Ja idę spać.-zaśmiałam się i odeszłam.
***
Lekko przybity szedłem trawnikiem w stronę domku Apolla. Zapukałem. Otworzył mi Will. Przez chwile gapiłem się na niego jak głupi.
-Cześć.-powiedziałem cicho. Na pewno byłem czerwony. Złotowłosy przyciągnął mnie i pocałował. Po dłuższej chwili odsunął na długość ramion.
-Co ty sobie myślisz, di Angelo?-powiedział naburmuszony.
-Ja...-musiałem chwilę pooddychać.
-No dobra. Wygrałem.-uśmiechnął się.-Idziemy razem na kolację?
-Ale nie można przecież mieszać stolików.-przypomniałem skołowany. To on tak na mnie działał.
-Kogo to obchodzi? Dzisiaj siedzę z tobą. Czy tego chcesz czy nie.-złapał mnie za rękę i pociągnął do pawilonu. Ludzie gapili się na nas, ale po chwili uśmiechali się lub spuszczali wzrok. Nie obchodziło mnie to.
Po raz pierwsze od dawna byłem naprawdę szczęśliwy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz