wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty ósmy [Jonathan]

  Kiedy otworzyłem oczy zobaczyłem ciemne gałęzie na tle niebieskiego nieba.
-Gdzie jesteśmy?-wykrztusiłem.
-Obok Domu. Stamtąd przeniesiemy się do Obozu Półkrwi.-odparła Argea. Stała już, więc pomogła mi wstać.
-Dobra byle szybko. Chcę już mieć to z głowy.-burknął Nico.
-To ja będę się tłumaczyć z braku dwóch dziewczyn.-warknęła dziewczyna.-Przepraszam. Nie chciałam.-złapała nas pod ramiona i pociągnęła do bariery. Otworzyła ją i znaleźliśmy się wewnątrz. Wiedziałem czego się spodziewać, ponieważ Argea i Hier opowiadały nam o tym miejscu.
  Namioty, ludzie, dzieci. Tak, to już wiem.
-Argea!-w naszą stronę podbiegł wysoki chłopak i uniósł dziewczynę nad ziemię.-To koniec? Wrócisz do nas?
-Na początku mnie postaw.-wykonał rozkaz i pocałował ją w czubek głowy. Poczułem się jeszcze gorzej. Pozwoliłem żeby porwali Hier! I pewnie jest już w niebezpieczeństwie przez to, że ja byłem zbyt wolny!-Musimy wrócić do obozu.-z transu wyrwał mnie głos Argei.-Muszę zgłosić...śmierć i zaginięcie.
-Kto nie żyje?-otoczył ją luźno ramionami.
-Syntia nie żyje, a Hier porwał ten psychopata!
-To straszne. Rozumiem. Chcesz odpocząć?
-Nie! Wzywaj Octaviana i Connie! Wyruszamy.-chłopak posłał jej zaniepokojone spojrzenie, a po chwili smużka dymu sunęła do namiotu strategów.
-Jesteś pewna co do Octaviana?-zapytał Nico.
-Tak!-dziewczyna ocierała twarz wierzchem dłoni.-Co tam tak właściwie się stało?
-Teraz się nie dowiemy. Ale w obozie poproszę o pozwolenie na wyprawę ratowniczą dla Hier.-Nico skinął do mnie głową.
-Poprę cie.-odpowiedziałem. Po chwili dołączyło do nas dwóch herosów.
-Jestem Connie, a to Octavian.-przedstawiła się blondynka.
-Miło mi.-ścisnąłem im dłonie.
-Octavian. Idziesz do obozu? Nie musisz, ale...-Argea położyła mu dłoń na ramieniu.
-Spokojnie. Chyba sobie poradzę. Nikt nie zadziera z Królową Potworów.-obdarzył ją uśmiechem, na co ona przewróciła oczami.
-Ty też? Czy tylko ja nie wiedziałam, że mam jakiś tytuł?-zajęczała.
-Rachel także nie da im cię skrzywdzić.-uśmiech chłopaka zbladł.
-Co?-wykrztusił.
-No wiesz. Wierzyła w ciebie do ostatniej chwili. To znaczy, tak to wyglądało, ale mogę się mylić.
-To..miło. Tak sądzę.-przeczesał włosy palcami.
-To co? Ruszamy wieczorem?-Connie wyciągnęła ołówek z włosów i zanotowała coś na kawałku papieru.
-Nie! Teraz!-zaprotestowała Argea.
-Za dwie godziny i ani minuty wcześniej.-Connie roześmiała się i pobiegła do namiotu.
-Nienawidzę jej.-mruknęła dziewczyna, ale było widać że się uśmiecha.
-Chodźcie do namiotu.-Octavian odwrócił się i poszedł w stronę namiotu Argei. Nie mieliśmy co robić, więc po chwili ruszyliśmy za nim.
  Usiedliśmy na ziemi, przy niskim stoliku, trochę jak w Japonii.
-Jak na misji?-ciszę przerwał Octavian.
-Oprócz tego, że jedna osoba nie żyje a druga zaginęła...to było ok.-Argea wzruszyła ramionami i napiła się soku.-Wiedziałeś, że Hier była ślepa?
-Yyy..tak.
-CO?!-Argea wstała tak błyskawicznie, że wytrąciła szklankę a picie wsiąkło w ziemie.
-Jak byłem jeszcze w Podziemiu, usłyszałem jak żali się matce. Poszła ja odwiedzić. mimo wszystko wydaje mi się, że są w dobrych relacjach. I postanowiłem nikomu nie mówić. To był jej sekret.
-Chyba rzeczywiście się zmieniłeś.-Nico przypatrywał się twarzy chłopaka jak mapie.
-Chyba tak.-Octavian unikał naszego wzroku, aż przyszedł jakiś brunet.
-Hej Argea!-przywitał się i usiadł.
-Cześć Jim.-westchnęła.-To Nico i Jonathan.
-Mogę się dosiąść?
-Jasne siadaj.-opadł na poduszkę i westchnął ciężko.
-Co jest?
-Bo ja...spotkałem kogoś.
-Naprawdę? Kogo?
-No dziewczynę! No i zaprosiłem ją na kawę...i świetnie nam się gadało...to było miesiąc temu. Od tamtego czasu dużo rozmawiamy, głównie przez telefon. I...
-W końcu sobie kogoś znalazłeś!-uścisnęła chłopaka. Widać było że się przyjaźnili.-Ale?
-Ale nie wiem jak powiedzieć jej że jestem...półbogiem.
-Po co ma wiedzieć?-wtrącił się Nico. Chłopak rzucił mu zrezygnowane spojrzenie i powiedział:
-Jeśli mam z kimś być, to chciałbym, żeby ta osoba wiedziała.
-A kto to jest? W sensie jak ma na imię?-Argea zmroziła brata spojrzeniem i wróciła do Jima.
-Reyna.-Octavian i Nico wypluli sok.
-Ramirez?-Argea próbowała ukryć uśmiech. Z resztą ja tez.
-Tak.-wyglądał na skołowanego.-Skąd wiecie?
-To nie musisz się obawiać! Reyna to rzymska pretorka. Znam ją od trzech lat.-powiedział Nico i zaraz wybuchnął śmiechem.-Jak ty z nią wytrzymujesz?
-No..ja..-chłopak zrobił się czerwony na twarzy, ale po chwili również się uśmiechnął.-Łatwo nie jest.
-To świetnie! Miło że jej się układa. Tylko powiedz jej to szybko, bo zerwie z tobą z tego samego powodu. Będzie się bać.
-Chyba masz rację. Zadzwonię do niej.-i wybiegł.
-Nie wierzę.-wykrztusił Octavian.
-Że Reyna jest z grekiem?-prychnął Nico.
-Tak.-Octavian wyszczerzył zęby i przybił piątkę z Nico.
-Fajnie, że się dogadujecie.-Argea zasłaniała usta ręką. Sam nie byłem lepszy. Znałem Reynę.
-Idziemy.-do namiotu wbiegła Connie.-O co wam chodzi?
  Wybuchnęliśmy śmiechem, ale po chwili posłusznie zapakowywaliśmy się i ruszyliśmy na polanę. Czas wrócić do domu.

niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty siódmy [Nico]

  Argea szybko rozejrzała się wokół. Zmrużyła oczy, żeby po chwili krzyknąć cicho.
-Nie!-zerwała się i pobiegła przed siebie. Rzuciłem Persefonie koc i razem z Jonathanem ruszyliśmy za moją siostrą. Jeszcze chwilę słyszeliśmy jej krzyki, ale mgła nie poprawiała widoczności. Brunet chwycił mnie za ramię, żebyśmy się nie rozdzielili i pociągnął w stronę dziewczyny. Argea klęczała na kolanach i obejmowała się ramionami. Nagle zrozumiałem dlaczego.-Znalazłam ją.-usłyszałem cichy głos. Opadłem obok i otoczyłem ją ramieniem. Zaraz obok usiadł Jonathan, ale nie próbował nic robić.
  Przed nami stała Syntia.  Tyle że była rośliną. Dosłownie.
  Pnącza ułożyły się w kształt dziewczyny. Jej włosy, twarz, ciało. Wszystko to były zwięźle złączone ze sobą latorośle. Stała nachylona lekko do przodu i wyciągała prawą dłoń w pocieszającym geście. Tak samo się uśmiechała. Jakby z politowaniem i żalem. Palce, niby winorośle, sięgały do ziemi. Jej oczy były jak dwa dojrzałe czerwone grona. Koszulka i jeansy leżały rozszarpane dookoła. Ale jej ciało obrosły bordowe kwiatki, tak że wyglądała jak w letniej sukience. Wyglądała, jakby dobrze wiedziała o swym losie.
-Nie żyje.-powiedziałem cicho, przyciągając Argeę bliżej. Skinęła głową. Oboje to wiedzieliśmy.
-Straciliśmy Synt i Hier.-pociągnęła nosem. Nie widziałem jej w takim stanie. Nigdy.
-Hier jeszcze nie.-odezwał się Jonathan.
-Jasne, że nie. Znajdziemy ją.-chyba byłem teraz jedyny zdolny do racjonalnego myślenia. Więc tylko siedzieliśmy w milczeniu.
  Nie wiem, ile już tam sterczeliśmy, ale poczułem w powietrzu zapach winogron i usłyszałem ciche westchnienie.
-Była piękna. Nadal jest.-obróciliśmy się i zobaczyliśmy Dionizosa.
-Panie.-skinęliśmy głowami. Ale on tylko podszedł do swojej córki i złapał ją za dłoń.
-Ona wiedziała.-powiedział cicho.
-Co?-Argea wyrwała się z mojego uścisku i podbiegła do boga.
-Taki był plan.-wzruszył ramionami.
  Z lasu za nami wyszła postać. Kobieta miała zieloną suknię i jasne włosy. Najpierw podbiegła do Persefony i uściskała ją mocno. Wymieniły kilka słów po czym podeszła do nas Demeter.
-Witajcie dzieci. Dionizosie.
-Babciu! Jak mogłaś?! Jak mogłaś jej to zrobić?!-Argea wskazała na Synt. Ale Demeter niewzruszona wpatrywała się w martwą dziewczynę.
-Musiałam. Powiedziałam jej to wczoraj. Musiałam, ponieważ bogowie chcieli mieć następną przepowiednie z głowy. Chcieli przyspieszyć, a ja musiałam przekląć ją za jakąś błahostkę. Ja wiedziałam, bogowie wiedzieli i ona wiedziała. Od kilku dni ale wiedziała.
-Ale...ona miała braci...-zaczęła dziewczyna ale Demeter znowu jej przerwała.
-Pożegnała się z nimi i powiadomiła tego najstarszego. Będą gotowi. Poradzą sobie.
-Ale myślę, że chcieli by ją mieć w obozie.-wtrącił się Jonathan.
-Tak, też tak myślę.-Dionizos zmarszczył brwi i spojrzał na boginię. Zacisnął palce Synt, a wtedy Demeter dołożyła swoją dłoń. Po chwili puścili, a pnącza znowu osunęły się na ziemię. Ze środka dłoni wykiełkował kwiatek. Mały, niepozorny. Wyglądał jak bordowa stokrotka. Razem z siostrą i Jonathanem patrzyliśmy jak pączek pęka i rozkwita, a potem płatki spadają, zostawiając złoty środek. Demeter ostrożnie podniosła ziarenko i schowała do małego złotego woreczka na łańcuszku. Zawiesiła to na szyi Argei.
-Zasadźcie do w obozie.
-Ale...nasza misja się nie skończyła!-Jonathan zaprotestował, chociaż próbowałem go powstrzymać.
-Owszem skończyła. Każdy wers wypełnił się. Więcej lub mniej.-wysyczała Demeter.-Wracacie do obozu. Pomogę wam.
-Ale...Hier!-głos Jonathana załamał się, więc ścisnąłem go mocno za ramię.
  A wtedy zapadła ciemność.

Rozdział dwudziesty szósty [Argea]

  Synt wiedziała co robimy. Prawda? Wszyscy wiedzieliśmy co robimy. Więc dlaczego się tak denerwuję? Ręce mi się pociły, a nogi miałam jak z ołowiu.
-Co?-powtórzyłam jeszcze raz.
-Tak. Mamy problem. Ten koleś jest niebezpieczny.-prychnął Jonathan. Wszyscy byliśmy lekko przestraszeni po tych wieściach. Jak dotąd nikt nie spotkał się z taką sytuacją.
-Ale po co to robi?-usłyszeli Hier, która obudziła się i cicho podeszła do ogniska. Jonathan od razu usiadł obok i objął ją ramieniem. Bogini powiedziała jej coś, po czym Hier zmarkotniała i położyła się spać.
-Mówię, że nie wiem, dlaczego. Wiem, że to robi.-na czole Syntii pojawiła się głęboka bruzda, coś jeszcze nie dawało jej spokoju. Chyba nie tylko ja to zauważyłam.
-Co jest?-spytał Nico.
-Co?-Syntia otrząsnęła się z otępienia i zwróciła twarz w stronę chłopaka.
-Widać, że coś cię męczy.-odpowiedziałam za brata.
-E tam.-machnęła ręką.-To nic ważnego. Skupmy się na rzeczach pierwszorzędnych. Ma ktoś pomysł jak dotrzeć do tej twierdzy?-wskazała zamek, a raczej warownie z szarego kamienia. Tam właśnie mieliśmy się dostać, ale nie mieliśmy pojęcia jak.
-Może przepuścimy szturm?-wymamrotałam cicho. Bardziej do siebie niż do innych. Tylko Hier usłyszała, ale ona słyszy wszystko. Parsknęła śmiechem.
-Wątpię, żebyśmy w piątkę przeprowadzili szturm na tą twierdzę. MacFlag pewnie wynajął jakiś głupców, żeby chronili mu pleców kiedy on będzie zwiewał.
-MacFlag?-spytałam niepewnie.
-To ten facet, śmiertelnik.-powiedziała to nazwisko bardziej jak obelgę.
-Skąd wiesz?
-Słyszałam jak darł się na swojego poplecznika.-wyszczerzyła zęby.
-Niesamowite.-westchnął Nico.
-Wiem, jestem świetna.-przerwała.-Ale wracając: Po co mu herosi?
-Nie dość, że śmiertelnik, to jeszcze wiedzący o całym naszym świecie.-westchnęłam ciężko.-Ciekawe do czego jest zdolny?
-Do wszystkiego. Jest bezwzględny i bezlitosny.-kiedy popatrzyliśmy na Jonathana, jak na szaleńca, on wzruszył ramionami i ciągnął wykład dalej.-To już się kiedyś zdarzyło. Ile to było? Dość niedawno, jeśli dobrze pamiętam. Kilka lat wstecz. Nie dość że czytałem akta...
-Ty czytałeś akta?-zapytał Nico podnosząc jedną brew.
-A żebyś wiedział, że czytałem.-posłał mu zabójcze spojrzenie i wrócił do opowieści.-...to byłem tam i dobrze pamiętam te chore akcje. Raz na jakiś czas znikali obozowicze. Tak po prostu. Znikali, nie zostawał po nich żaden ślad. Chejron był bliski załamania, nawet Dionizos nie mógł pomóc. Pojawiła się pewna obozowiczka...
-I co się stało?-wypaliłam. Jonathan tylko spojrzał na mnie rozbawiony.
-Teraz już jej nie ma. To znaczy...to trudne..nie ma jej w obozie. Chociaż jest. To jest...zagmatwane.
-Co się z nią stało?-Hier wbiła w niego słodkie oczka, czekając na odpowiedź.
-Teraz jest boginią.
-Co?-Nico zachłysnął się powietrzem.
-Normalnie. Jest teraz na Olimpie. Czekamy na pierwszego półboga od niej.-zaśmiał się cicho, na co Hier zbladła lekko.
-Wracajmy do tematu.-Syntia klasnęła w dłonie.-Ma ktoś pomysł?-Hier podniosła się z ziemi ściskając miecz w dłoni.
-Mamy towarzystwo.-warknęła w stronę drzew.
  Po chwili zza linii zaczęły wychodzić potwory. Olbrzymie skorpiony, dzikie centaury oraz cyklopy. Nagle szeregi rozstąpiły się a powstałą ścieżką szedł spokojnie mały człowieczek.
  Był to niski, beczułkowaty mężczyzna, Nosił kozią bródkę. Widać było że ma niezłą nadwagę. Ubrany w jasny garnitur skłonił się lekko i ściągnął kapelusz. Był łysy.
-Oh. Herosi!-powiedział na powrót prostując się.-Nie wszyscy jesteście mi potrzebni. Chcę tylko ślepą. Was mogę puścić.-mówił miękko i jedwabiście. Jonathan schował Hier za plecami.
-Wcale nie zamierzasz nas puścić, kłamco!-krzyknęła do niego Synt. Podziwiałam ją za tę odwagę.
-Ależ owszem. Puszczę was kiedy z wami skończę.-klasnął i wtedy stwory ruszyły prosto na nas.
  Rozwinęłam skrzydła a węże zmieniły się w baty. Ruszyłam na największego cyklopa i cięłam go ciosem z góry, przez co jednooki rozpłynął się na dwie równe części. Nie bez satysfakcji ruszyłam dalej w wir walki. Widziałem że inny też nieźle sobie radzą. Nico wzywał trupki, jak je pieszczotliwie nazwałam, Syntia załatwiała potwory pnączami. Tyle że było w tym coś niepokojącego. Jej skóra pokryła się kolcami a z dłoni wyrosły potężne baty, podobne do moich, tylko że z pnączy i z kolcami. Twarz zaczynała się robić lekko zielonkawa, ale dziewczyna z zaciętym wyrazem twarzy torowała sobie drogę przez zastępy skorpionów. Jonathan walczył zwykłym, spiżowym mieczem, ramię w ramię z Hier, która nawet jak na ślepą, radziła sobie wyśmienicie.
  Spojrzałam w lewo i zobaczyłam MacFlaga, który tylko uśmiechał się drwiąco. Poleciałam w jego stronę, ale nagle usłyszałam krzyk. Hier.
-Jonat...-urwał się równie nagle jak się rozległ. Rozejrzałam się szybko i zobaczyłam że Jonathan został otoczony, a jakiś cyklop ciągnął Hier w stronę lasu. Jedną ręką otoczył ją w tali a drugą trzymał na jej buzi. Szybko oceniłam sytuację i ruszyłam na pomoc Jonathanowi. Wiedziałam, że Hier jest silna i bez trudu poradzi sobie z jednym cyklopem. Wtedy nie wiedziałam jak bardzo się myliłam.
  Bez trudu powaliliśmy cały krąg potworów. Obejrzałam się przez ramię i zobaczyłam, że nie ma więcej wrogów, tylko ten cyklop i MacFlag. Rozległo się ciche klaskanie. Gruby facet wyszedł krok do przodu i podszedł spokojnym krokiem w stronę dziewczyny w objęciach potwora.
-Hier!-rzuciłam do dziewczyny. Podniosła głowę i zobaczyłam łzy spływające po policzkach.
-Hieronima Santiado de Cali.-powiedział człowieczek przesuwając dłonią po twarzy Hier. Nie protestowała. Stała nieruchomo i patrzyła się do przodu. Cyklop mocno ja trzymał.-Jak miło cię widzieć.
-Zostaw ją!-krzyknął Jonathan i musiałam powstrzymać go, żeby nie rzucił się na tego typka.
-Nie. Jest mi potrzebna.-odparł lekko.-Ale zaimponowaliście mi. Naprawdę świetnie walczycie.-pokiwał z uznaniem głową.-Przyszliście tu po nią? Prawda?-z pod ziemi wyrosła kobieta w czarnej sukni. Wzięła głęboki wdech, jakby trzymał ją pod tą ziemią długi czas. Upadła na ziemię nie mogąc wstać.
-Persefona!-krzyknęłam.-Co jej zrobiłeś?-Nico musiał trzymać mnie w pasie, żebym nie wywaliła temu żałosnemu śmiertelnikowi flaków na wierzch. A on głupio się uśmiechał.
-Ja? Nic.-Persefona podniosła się na rękach nadal oddychając ciężko.-Chcecie ją? To sobie weźcie. Mi już nie jest potrzebna.-kopnął boginię w brzuch. Wyrwał jej się cichy jęk, ale nie miała siły się stawić.-Chciałem tylko dziewczyną.-ponownie złapał Hier mocno za policzki. Łzy nadal płynęły. Wyszeptał jej coś do ucha, a ona zaniosła się niekontrolowanym szlochem. Potwór puścił ją, a ona opadła na kolana i ukryła twarz w dłoniach. Jej ciałem wstrząsał płacz.
-Ty...-Jonathan rwał się do przodu, ale wtedy MacFlag wyjął sztylet i zbliżył się do Hier.
-Chcesz tego?-namierzył szyję dziewczyny, a ona nawet nie próbowała drgnąć.
-Ja...-chłopak zaczął się wycofywać.
-Grzeczny chłopiec.-wyjął zza rękawa czarne pudełeczko. Szybko je otworzył i wbił coś w szyję Hier. Z cichym jękiem opadła do przodu.
-Co ty jej zrobiłeś ty potworze?!-nie wytrzymałam. Węże popełzły w jego stronę. Chciałam go zabić! Bardzo chciałam. Ale zrozumiałam, że na razie nie mogę. Zawróciłam je, a on z uznaniem pokiwał głową.
-Nic jej nie zrobiłem. Na razie.-ruszył dziewczynę czubkiem buta.-Bierz ją!-warknął do cyklopa, który zarzucił ją sobie na ramię.-Żegnajcie.-skinął nam głową i zniknął.
-Persefona!-podbiegłam do mojej macochy i pomogłam jej wstać. Jonathan pomógł mi ją poprowadzić do obozu. Nico trzymał się cicho z tyłu.
-Uh. Dziękuję.-Persefona opadła przy ognisku.
-Gdzie jest Syntia?-usłyszałam głos Nico.
  Bogowie.

sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty piąty [Nico]

  Hier skoczyła do wody w pełnym ubraniu, razem z plecakiem. Chwile patrzyliśmy po sobie z niedowierzaniem, ale zaraz zauważyliśmy, że czarnowłosa dziewczyna długo się nie wynurzała.
-Hier!-Jonathan przyłożył dłonie do ust i wykrzyknął jej imię na cały głos. Hier wynurzyła się już dobry kawałek od brzegu. Rzuciła nam krótki uśmiech po czym znowu się zanurzyła.
-Ona jest idiotką.-Argea pokiwała z uznaniem głową i zanurzyła się po pas w wodzie.-Zimna.-wymamrotała po czym dała nura pod wodę. Zaraz po niej zrobiła to Syntia. Zostałem na plaży z Jonathanem.
-Ona jest niemożliwa.-wyszeptał. Widziałem jak bardzo mu na niej zależy. Nawet ja to dostrzegałem.
-Jak mogliśmy się nie domyślić że nie widzi?-westchnąłem ciężko.
-Ja..nie wiem. Pamiętam, że jak się spotkaliśmy w busie powiedziała, że nie wie co czyta.-zmarszczył czoło.-Teraz wiem, że nie żartowała.
-Tak bywa z dziewczynami. Na szczęście gustuję w facetach.-uśmiech pojawił się na mojej twarzy po czym postanowiłem dołączyć do dziewczyn, które przepłynęły już połowę.-Idziesz?-chłopak skinął głową i zaczęliśmy płynąć.
  Kiedy byliśmy już po drugiej stronie, rozbiliśmy obóz. Hier siedziała i rozmawiała z Syntią. Teraz zrozumiałem, że łączyło ich kalectwo. To dlatego Hier tak chętnie dyskutowała z dziewczyną.
-Jak to jest być ślepą?-to pytanie wymknęło się z ust mojej siostry, zanim zdążyła się zastanowić. Zapanowała niezręczna cisza. Ale czarnowłosa nie wydawała się zagniewana, wręcz wyglądała jakby ją to rozbawiło.
-Normalnie.-wzruszyła ramionami. Była już całkowicie odprężona.-Lubię być ślepa.
-Jak możesz tak mówić?-zaprotestowałem.-To znaczy...
-Spoko.-zbyła mnie machnięciem ręki.-Przyzwyczaiłam się. Gdybym teraz zobaczyła coś to..pewnie zeszłabym na zawał.
-Ale..no wiesz...nigdy nic nie widziałaś?-spytał delikatnie Jonathan chwytając dziewczynę za rękę.
-Nie.-odparła wesoło i mocniej ścisnęła mu dłoń.-Nie widzę nawet refleksów słonecznych. Tylko czerń. Uprzedzam wasze pytania. Mój ojciec wiedział że byłam ślepa. I kiedy tylko nauczyłam się "udawać widzieć", a on przestał być potrzebny, zabili go. Puff! Nie ma! A ja żyłam dalej i dalej i dalej, aż trafiłam do Domu. Mogłam poczuć się tam odrobinę bezpieczniej.
-A właśnie!-zauważyłem.-Jak to możliwe, że mogłyście uczestniczyć na misji? Przecież cała idea Domu polegała na tym, żeby tego uniknąć.
-Tak, ale ja nigdy nie należałam do Domu. Argea zatrzymała mnie jako gościa, tak jak was.-skinęła dziewczynie, która odpowiedziała jej uśmiechem, który zaraz zbladł, jak tylko przypomniała sobie, że teraz jej kolej na zwierzenie.
-Ja..to znaczy...Hades wyjaśnił mi, że tak naprawdę, ja nigdy nie złożyłam przysięgi. Mogłam tam wchodzić, bo ja zbudowałam ten obóz, jest i był mój. Ale ja nigdy nie przysięgałam, że skończę z życiem herosa. A więc jestem tutaj.-powiedziała jakby nie wierząc we własne słowa.
-Oh. To wiele wyjaśnia.
  Nagle Hier zerwała się z miejsca.
-Co jest?-Jonathan zaniepokoił się i podniósł na nogi, z resztą jak każdy z nas.
-Bogini.-wysyczała. Rzeczywiście, po chwili z ziemi wyłoniła się Demeter w zielonej sukni.
-Witajcie herosi!-rozłożyła ręce. Argea podeszła i przytuliła się do naszej babci.-A ty Nico? Własnej babci nie poznajesz?-mruknąłem coś o tym, że nie za bardzo mnie to obchodzi, ale Demeter już nie zawracała sobie mną głowy. Spojrzała z politowaniem na Syntię i zaczęła sunąc ku niej, kiedy zatrzymała się gwałtownie i w zamyśleniu skierowała się do Hier. Złapała dziewczynę za ramię i wyszeptała jej coś na ucho. Hier pobladła i zasłoniła usta dłonią. Po chwili skinęła głową, i znowu. W końcu bogini poklepała ją lekko po głowie i odeszła z Syntią na bezpieczną odległość. Czarnowłosa powiedziała, że źle się czuje, zawinęła się w bluzę i zasnęła.
  Jonathan ciągle oglądał się w tamtą stronę.
-Hej. Co jest?-zapytałem.
-Po prostu, Demeter.-skinął głową w stronę bogini rozmawiającej z córką Dionizosa.-Ona powiedziała coś Hier. A ja chciałbym wiedzieć co.
-Ej spokojnie!-zawołała Argea.-Chyba nie chcesz być nadopiekuńczym chłopakiem, prawda?-chłopak mruknął coś niezrozumiałego, ale ustąpił.
-Chyba wiem co mamy robić.-stwierdziła Synt kiedy przysiadła do nas, a bogini rozwiała się wśród drzewa.

To znowu ja!

  Przepraszam za tą przerwę, nie, nie zawieszam bloga. Spokojnie. xD Po prostu chcę zająć się tymi trzema innymi. Jednym ff czyli: http://long-life-pool-ducks.blogspot.com/  Oraz dwóch o treści innej niż PJO i OH, jeden o aniołach i demonach: http://i-fell-down-a-long-time-ago.blogspot.com/  i jeszcze jednym o wróżkach: http://multicolored-wings.blogspot.com/
  Jeśli komuś podoba się to, jak piszę, zapraszam. ^^ Całusy~Ribbon

środa, 17 grudnia 2014

Malutka reklama ^^

Zapraszam na mojego drugiego bloga, którego akcja dzieje się przed akcją PJO. ^^
Pojawił się Drugi Rozdział! <3
Będę wdzięczna za jakiekolwiek komentarze.

http://long-life-pool-ducks.blogspot.com/

wtorek, 16 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty czwarty [Hier]

 Ja wiem, że dawno Nico nie było, ale wybieram narratorów do rozdziałów, a nie odwrotnie. ^^ Zapraszam. <3

-Ja...-nie miałam wyjścia. To chyba ta chwila prawdy.-To ja.-rozłożyłam ręce i wypięłam pierś. Nie okazuj strachu.
-Co?-powtórzył Nico.
-Jestem ślepa!-krzyknęłam.-Ja nie widzę! Całe życie spędziłam w ciemnościach!-zakręciłam rękoma w powietrzu.-Całe swoje cholerne życie błądzę w czerni! Nigdy nie widziałam świata! Nie znam żadnego koloru oprócz czerni!-szarpnęłam czarną koszulkę. Nie rozumiałam tego wybuchu. Chociaż z drugiej strony...właśnie wyrzucałam z siebie całe lata mojej egzystencji.-Myślicie, że dlaczego chodzę tylko w czarnych ciuchach?!
-Tak właściwie to masz brązowe spodnie.-Argea odchrząknęła.
-O tym mówię!
  Nagle przeszywający ból zmusił mnie żebym krzyknęła na całe gardło. "Już nie żyjesz." Ten kobiecy głos...ja...ja go znam. Przez chwilę poczułam mocny uścisk ramion Jonathana, ale chwile potem coś go odrzuciło. Opadłam na kolana i złapałam się za głowę. "Przestań walczyć." "Nigdy!" odkrzyknęłam w myślach, ale w mojej głowie rozszedł się tylko przerażający śmiech. Usłyszałam jak moi przyjaciele wyciągają miecze. Jonathan podniósł się gdzieś po mojej prawej i do nich dołączył. Po mojej twarzy ściekały łzy. Coraz mocniej zaciskałam dłonie na uszach. "To nie pomoże."
-Zostaw mnie!-krzyknęłam. "Raczej wątpię, moja droga."
-Hier!-Syntia próbowała pomóc mi, ale to tylko pogorszyło sprawę. Jęknęłam i przewróciłam się na bok. I tak leżałam. Skulona z rękami na uszach. Poczułam delikatny dotyk na ramieniu.
-Zostaw ją!-usłyszałam krzyk Jonathana.
-Jonathan.-szepnęłam, kiedy postać poderwała mnie do góry. Ktoś trzymał mnie pod brodą i raczej była to kobieta.
-Jesteś zmęczona.-odezwała się, już na zewnątrz mojej czaszki. Moje ręce wisiały bezwładnie przy ciele.
-Jestem zmęczona.-potwierdziłam to sennym głosem. Jestem taka zmęczona.
-Nie, Hier!-Argea. Otrząsnęłam się i odwróciłam głowę, posłałam im błagające spojrzenie, ale po chwili, to kobieta zyskała moją uwagę.
-Nic nie widzisz, prawda?-miała taki miękki głos.
-Nic nie widzę.-pokręciłam głową. Poczułam jak się uśmiecha.
-Eris!-warknął Nico.-Zostaw ją!
-Ale ona jest taka słab...-Słaba?! Mój gniew eksplodował. Bogini odrzuciło na kilka metrów. Po chwili ruszyłam w jej stronę z mieczem w dłoni. Chyba wyglądałam upiornie, ponieważ kobieta zaczęła się cofać. Czułam jej lęk.
-Słaba?-spytałam.-Słaba?-zostawiłam na jej policzku głęboką bruzdę. Jęknęła cicho, ale dzielnie czołgała się w tył.-Ale nie będę taka jak ty.-warknęłam.-Odejdź.
-Cholera. A miała być taka dobra zabawa.-jej słowa rozwiały się razem z nią. Przypięłam zawieszkę i odwróciłam się do przyjaciół.
-Co?-wyrwało się Jonathanowi. Aż serce mi ścisnęło.
-Nigdy nie widziałam żadnego z was.-wycedziłam przez zęby.-Nie wiem jak wyglądacie. Nawet jeśli się opiszecie, to i tak nic nie zobaczę.-powoli się rozluźniałam.-Nie widzę w snach, ani w myślach. Nie potrafię. Nigdy nie widziałam żadnego obiektu czy koloru. np. czerwony...znam tylko nazwę. Zrozumcie. Ja...-poczułam ramiona oplatające mnie mocno w pasie. Spojrzałam w górę. Poczułam rozbawienie.-Co cie śmieszy?-pchnęłam Jonathana w pierś.
-Ale jak....?-usłyszałam głos Nico.
-Opanowałam odruchy.-wzruszyłam ramionami.-Wyostrzyły mi się inne zmysły. Słyszę jak kwitną kwiaty lub rosną drzewa. Czuję emocję innych. W takim kierunku.
-Ale dlaczego jesteś ślepa? To znaczy...to normalna ślepota?-Syntia złapała mnie ze rękę dodając otuchy.
-Bogowie.-odparłam.-Oślepili mnie kiedy jeszcze byłam w brzuchu matki. Dlatego nigdy nic nie widziałam.
-Wow.-szepnął Nico.
-Już się tak nie rozczulaj.-prychnęłam.-Mam was prowadzić. Idziemy przez fale.-wskazałam w stronę skąd pochodził odgłos wody. Wyplątałam się z uścisku Jonathana i podbiegłam do linii wody. Niestety chłopak tak po prostu nie odpuścił. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował.
-Jeśli chcesz wiedzieć...w niczym mi to nie przeszkadza.-powiedział spokojnie.
  Pocałowałam go w policzek po czym wskoczyłam między fale.

Rozdział dwudziesty trzeci [Syntia]

  Obudziłam się tylko na chwilę, żeby zobaczyć, że Hier i Jonathan jeszcze nie wrócili. No i żeby coś zjeść. Ale wracając. Było już dość ciemno.
-Jesteście pewni, że się nie zgubią?-zapytałam jedząc kanapkę.
-Niee.-Argea szturchnęła ognisko patykiem.-Jonathan sobie poradzi. Kto pierwszy na wachcie?
-Ja mogę.-podniosłam rękę.
-Nie. Nie możesz. Odpoczywaj. Jutro czeka nas długa droga.-dziewczyna posłała mi zabójcze spojrzenie.
-I wy się dziwicie, dlaczego nie powiedziałam wam wcześniej.-wzruszyłam ramionami ale grzecznie zasnęłam.
  Znalazłam się w jakiejś restauracyjce, chyba we Włoszech. Siedziałam przy okrągłym stole ze szklanym blatem. Nade mną wiatr szarpał czerwony parasol. Usiadłam prosto i czekałam. Nagle na krześle obok pojawił się mój ojciec.
-Witaj ojcze.-skinęłam mu głową.
-Witaj moja droga.-podniósł kartę i czekał na kelnera, a kiedy ten podszedł po prosił o dwie dietetyczne cole.-Wiesz co masz zrobić?
-Tak. Wiem.-plan był prosty. Spuściłam głowę i wpatrywałam się we własne dłonie które miętosiły moją koszulkę.
-Ja też tego nie chce.-przyznał i złapał mnie za rękę.-Ale wiesz, że z przeznaczeniem nie wolno walczyć, prawda?
-Tak, wiem.-ta krótka chwila kiedy ojciec trzymał mnie za dłoń dodała mi pewności.
-Przykro mi. Czy mógłbym coś dla ciebie zrobić?
-Ja...-przerwałam.-Chciałabym porozmawiać z braćmi.-skinął głową i już mnie tam nie było.
  Stałam pośrodku mojego domku w obozie. Pewnie Steve,  Dave i Emilio spali. Poszłam więc na górę i wszystkich obudziłam. Byli tacy szczęśliwi. Uściskałam ich wszystkich po czym zeszliśmy na dół do salonu. Steve rozsiadł się w fotelu, Dave obok na kanapie a Emilio wskoczył mi na kolana.
-Jak tam na misji siostruś?-Steve obdarzył mnie szelmowskim uśmiechem. Takiego go pamiętałam.
-Nie najgorzej.-wzruszyłam ramionami.-Na razie szukamy tego "ślepca". Hier wie gdzie go szukać.
-Przywieziesz coś? W sensie mi? Im nie musisz.-Emilio wskazał palcem obu chłopaków siedzących obok. Steve wystawił mu język.
-Niestety raczej nie.-nie kłamałam. Nie będę w stanie nic im przywieźć.-To znaczy może coś wykombinuje. Ale nic wam nie obiecuję.
-Ale rymowanka!-Steve prawie spadł z fotela. Dave pacnął się ręką w czoło.
-Jesteście nienormalni.-westchnął.
-Jak wszyscy w tym obozie.-uśmiechnęłam się lekko. Miło było. Jak zwykle z nimi.
-Ten Nico...-Steve mrugnął do mnie porozumiewawczo.
-Nico jest z Willem ciole.-Yay! Właśnie zgasiłam mojego kochanego braciszka!
-Oh.-przeczesał dłonią włosy, na co parsknęłam śmiechem.
-Tęsknie za wami.-wyznałam wtulając się w Emilio.
-My za tobą też.-powiedział Dave kładąc mi dłoń na ramieniu.
-Dobra! To ja jestem tutaj grupową. I myślę że jest już sporo po godzinie nocnej.-obrzuciłam ich karcącym spojrzeniem.-Już mi do łóżek!-złapałam Emilio i pokładającego się ze śmiechu zaniosłam na górę i zakryłam kołdrą. Dzieciak był tak zmęczony, że praktycznie od razu zasnął. Wyszłam cicho na korytarz. Steve właśnie zamykał drzwi, a Dave stał oparty o ścianę obok.-Musimy pogadać.-oznajmiłam krótko. Ponownie zeszliśmy na dół.
-Co jest?-usiadł obok i objął mnie ramieniem. Zdusiłam w sobie chęć płaczu. Powiedziałam mu o mojej "przypadłości". O tym jak kolce zabijają mnie każdego dnia. Słuchał przejęty. Powiedziałam mu co myślimy o tym z ojcem, ale...-Nie!-krzyknął.-Nie możesz tego zrobić!-miał zdesperowaną minę. Widać było, że powstrzymuje łzy.-Nie możesz...Co będzie ze mną, Stevem i Emilio?-starałam się być silna.
-Muszę. To jedyne wyjście.-wstałam i skierowałam się do drzwi. Po chwili złapał mnie za nadgarstek i pociągnął do tyłu.
-Ale..proszę.-po jego twarzy ciekły łzy. Teraz oboje płakaliśmy. Przytuliłam się mocno do jego piersi.
-Mówię ci to teraz...-przerwałam żeby odetchnąć.-...żebyś potem był silny...dla nich.-popatrzyłam na górę.-Żegnaj.-pocałował mnie w czoło a ja rozpłynęłam się z powrotem do mojego ciała.
  Podniosłam się gwałtownie. Poczułam słony smak w ustach. Łzy.
-Oh. Jesteś.-Argea siedziała obok. Słońce raziło mnie mocno w oczy.
-Co jest?-zakryłam oczy.
-Strasznie płakałaś i się trzęsłaś ale nie mogliśmy cię obudzić.-uśmiechnęła się szeroko.
-Dzięki za troskę.-burknęłam.-Hier i Jonathan wrócili?
-Taaak. Około szóstej.-roześmiała się serdecznie.
-Co ty taka wesoła.-przetarłam oczy. Wstałam i zjadłam coś z plecaka.
-Taki pięknyy dzieeeń.-opadła na trawę.-A dokładnie taki ładny shiiip.-westchnęłam.
-O co ci chodzi?
-Wiesz...Jonier. Tak. To jest piękne.-zaczęła rysować serce dłonią w powietrzu.
-Aha.-skomentowałam.-Gdzie wszyscy?
-Za chwilę wrócą. O już są!-wskazała na koniec polanki.
-Obudziłaś się.-Nico dał mi trochę nektaru. Akurat mi się skończył.
-Dzięki.-zaraz dobiegli do nas Hier i Jonathan. Trzymali się za ręce i w ogóle. Może Argea miała rację z tym "shipem".-Hej gołąbeczki.
-No cześć.-Hier usiadła obok i uśmiechnęła się pocieszająco.-Co ci się śniło? To znaczy, jak nie chcesz nie mów, ale...
-Nie, spoko.-przerwałam jej.-Najpierw pogadałam z ojcem, potem z braćmi. Wiecie, dużo dla mnie znaczą.
-Ok.-nie pytali dalej, więc byłam im wdzięczna.
-A wy? Gdzie was wczoraj wcięło?-oboje zarumienili się natychmiastowo, więc oczywiście nie mogłam się powstrzymać od śmiechu.
-Zaprowadziłem Hier w takie ładne miejsce. Niedaleko było jezioro...-zaczął, ale Hier szybko zerwała się z ziemi.
-Jezioro?-zapytała.
-Noo tak.Siedzieliśmy na brzegu i...
-Już wiem!-krzyknęła i pognała w las. Po chwili my również się zerwaliśmy i spakowaliśmy nasz dobytek. Na szczęście Jonathan pamiętał drogę do tajemniczego jeziora. Hier stała na brzegu odwrócona do nas plecami.-Teraz tylko przez fale.-wymamrotała.
-Co?-Nico poszedł krok w przód. Hier odwróciła się gwałtownie.
-Noo.-poprawiła sobie bluzkę.-Mamy przejść przez falę prawda?
-Nie. Ślepiec ma nas poprowadzić przez fale.-przypomniała jej Argea.
  Hier wyglądała jak spłoszona zwierzyna. Odetchnęła głęboko i spuściła głowę.
-Ja...

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty drugi [Jonathan]

  Argea i Nico wrócili po dwóch godzinach. Mało się odzywali.
-Ej.-pomachałem Argei przed twarzą.-No hej. Mógłbym na chwilę zabrać gdzieś Hier?-ona uśmiechnęła się serdecznie i skinęła mi głową.-O-kej.-trochę to dziwne, ale niewiele się przejmując podbiegłem do swojej dziewczyny.
-Cześć.-obdarzyła mnie tym swoim przepięknym uśmiechem.
-Mogę cię gdzieś porwać?-rzuciła mi tylko ostrzegawcze spojrzenie, ale złapała moją dłoń. Kiedy doszliśmy do granicy, zakryłem jej oczy dłońmi, ale ona nie za bardzo się przejęła. Szła tak jak zwykle. Omijała korzenie, kamienie.-Jak ty to robisz?-zapytałem z niedowierzaniem.
-Co?-wzdrygnęła się lekko.
-No...tak dobrze poruszasz się z zasłoniętymi oczami?
-Mam bardzo dobry słuch.-wskazała swoje uszy.-Bardzo dobry.
-Oh. Ok.
-Tak właściwie. Gdzie ty mnie ciągniesz?-założyła ręce na piersi i wydęła usta.
-Niespodzianka!-gwałtownie odsłoniłem jej oczy.
  Staliśmy na polance, którą znalazłem, kiedy zbierałem drewno na ognisko. Trawa była tak magicznie zielona, porośnięta stokrotkami i makami. Przez drzewa przebijało się ciepłe słońce. A zaraz niedaleko było jezioro z liliami wodnymi, przy którym krążyły ważki. Dziewczyna przede mną stała chwilę osłupiała, aż wyrwało jej się ciche westchnienie. Może brzmiało trochę jak jęk. Ale ważne że jej się podobało.
-I co?-spytałem rozkładając ręce.
-Pięknie.-szepnęła, kiedy łza pociekła jej po policzku.
-Hej. Co jest?-objąłem ją ramieniem i zaprowadziłem w miejsce, które już wcześniej przygotowałem. Niby nic. Zwykły koc na trawie przy brzegu.
-Nic.-ze złością otarła twarz.-Po prostu. Nie musiałeś. Z jakiej to okazji?
-Z okazji tego, że cię kocham.-parskałem śmiechem.-Zawsze musi być okazja?
-No...nie, ale...-rozejrzała się wokół i wciągnęła mocno powietrze.-Ładnie pachnie.-stwierdziła po chwili. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta. Czasami bywała taka rozczulająca. Złapałem ją za rękę i posadziłem obok siebie na czerwonym kocu.
  Położyła głowę na moim ramieniu i tak trwaliśmy. W całkowitej ciszy. Co chwilę rzucałem jej ukradkowe spojrzenia, ale ona jakby tego nie zauważała. Podziwiałem jej ciemne włosy, duże, czerwone oczy, delikatne rysy twarzy, pełne usta. Była piękna. Po prostu. Wciągałem wiatr który niósł jej delikatny zapach. Pachniała fiołkami. Zamknąłem na chwile oczy.
-O czym myślisz?-poczułem jej oddech na szyi.
-O wszystkim i o niczym.-odparłem spokojnie.
-Filozof się odezwał.-pchnęła mnie brodą w pierś.
-Doobra. Wygrałaś. Myślę o tym, że ładnie pachniesz.-wtuliła się mocniej.
-Więc? Jak pachnę?
-Fiołkami.-pocałowałem ją w głowę. Nie wiem czy to dziwne, czy nie. Ale nigdy nie pocałowaliśmy się na poważnie. Nigdy nie nalegała, a ja to szanowałem. Więc teraz kiedy musnęła moje wargi swoimi...byłem jak sparaliżowany. Odsunęła się w tył i chyba chciała coś powiedzieć, ale przyciągnąłem ją mocno do siebie. Odsunęliśmy się zdyszani. -Ja...-zacząłem, ale coś w jej twarzy kazało mi się zamknąć. Podeszła i usiadła mi na kolanach. Otoczyła mnie ramionami i schowała twarz w moją koszulkę. Ja również mocno ją przytuliłem.-...kocham cię.-wyszeptałem jej we włosy.
-Ja..-głos jej się załamał.-Ja ciebie też.-złożyłem pocałunek na jej szyi.
-O czym myślisz?-wyszeptałem jej do ucha.
-Myślę o tobie, o mnie. O nas.-jej głos zanikał w materiale. Podniosłem jej głowę i pocałowałem ją w usta.-Wiesz co?-spojrzała mi w oczy.
-Tak?
-Chyba jesteś synem Hermesa.
-Dlaczego?-parsknąłem śmiechem.
-Bo ukradłeś mi serce.-na jej twarzy rozkwitł uśmiech.
-Głupia jesteś.-teraz śmialiśmy się oboje.-Nie, serio. To było głupie.-pocałowałem ją w czoło.-Ale i tak cie kocham.
  Podniosła głowę i teraz ona złączyła nasze usta w pocałunku. Poczułem jej dłonie we włosach, Bezwiednie położyłem jej dłoń na plecach i mocniej przyciągnąłem ją do siebie. Po chwili ściągnęła mi koszulkę przez głowę i pomogła zrzucić własną. Obcałowywałem jej biust, szyję, aż w końcu dotarłem z powrotem do ust. Zatrzymałem się na chwilę.
-Jesteś pewna?-zapytałem drżącym głosem.
-Jak nigdy w życiu.

Rozdział dwudziesty pierwszy [Argea]

  Synt zawinęła się w bluzę, a po chwili cicho pochrapywała. Szkoda mi jej było. Przeklęta przez boginię, za głupią odpowiedź. No nieźle.
-Hier? Możecie popilnować obozowiska? Chciałabym, z Nico, zobaczyć co u ojca. O co chodzi z Persefoną. Rozumiecie.-Hier rozumiała, że darzę bogów wielkim szacunkiem. Szczególnie Persefonę.
-Jasne.-zbyła mnie machnięciem ręką.-Poradzimy sobie.-posłała mi uśmiech i podeszła do Jonathana.
-To to chodź!-złapałam brata za rękę i pociągnęłam na północ.
-Ale dlaczego akurat teraz? Nie mogliśmy tego zrobić...no nie wiem. Kilka dni temu?-chłopak co chwile potykał się o konary. Może dlatego, że praktycznie ciągnęłam go przez las. Zwolniłam lekko.
-Dopiero teraz jesteśmy dość blisko szczeliny. Nie wiem dlaczego wcześniej na żadną nie natrafiliśmy..-czułam że zmarszczyłam czoło. Zatrzymałam się gwałtownie, tak że Nico wpadł mi na plecy.-To tutaj.
  Dwadzieścia minut potem staliśmy u bram ogrodu Persefony, który otaczał pałac naszego ojca. Zatrzymał nas jakiś zombiak.
-Witaj Juan.-pomachałam mu ręką. Nico skinął głową.-Do Hadesa.
-Macie zaproszenie. Lub czy jesteście umówieni?-zapytał znużonym głosem.
-Jesteśmy jego dziećmi.-przewróciłam oczami.-Chyba możemy go odwiedzić?
-Nie wiem.-Juan przymknął lekko oczy. Spojrzał na listę w dłoni.-Ah, tak. Chyba możecie.-podszedł do bramy i szarpnął ją w naszą stronę. Już chcieliśmy wejść, ale Juan znowu nas zatrzymał.
-Co znowu?-Nico tracił cierpliwość.
-Proszę o godność.
-Argea Beavers i Nico di Angelo.-odpowiedziałam spokojnie.
-Dobrze.-odchrząknął głośno.-Witaj Królu Upiorów...-parsknęłam na tytuł brata.
-Mój ty królu Upiorków.-powiedziałam słodkim głosem i zmierzwiłam mu włosy. Zrobił naburmuszoną minę.
-...oraz Królowo Potworów.-otworzyłam szerzej oczy. Ja też miałam głupi tytuł? A, no tak. Nico obok zachłysnął się śmiechem.
-Królowo ty moja.-wydusił w końcu. Założyłam ręce na piersi i zwróciłam się do zombie.
-Możemy już wejść?-Juan jedynie skinął głową i cofnął się w mrok.
  Kiedy przekraczaliśmy próg pałacu, temperatura spadła o kilka stopni. Hades, nasz ojciec, siedział z posępną miną na czarnym tronie.
-Ojcze.-powiedział Nico. Spojrzałam na niego z ukosa.
-Aha.-skwitowałam.-Cześć tato! Co tam u ciebie? Na górze jest cieplej. Tak myślę...-trajkotałam bez sensu podchodząc coraz bliżej. Mój brat szedł w milczeniu zaraz za mną.
-Witajcie dzieci.-westchnął cicho.
-Co się stało?-zmarszczyłam brwi.-A gdzie: Witaj córko. Masz. Ten smok jest dla ciebie.?
-Chodzi o Persefonę?-Nico podniósł wzrok. Hades jakby postarzał się o kilka lat. Policzki miał zapadnięte, czoło dzieliła bruzda, a pod oczami miał ciemne ślady. Westchnął ponownie.
-Tak. Nie ma jej.-odparł bezbarwnie. Aż mnie serce rozbolało. Wiedziałam o zaginięciu Persefony, ale ojciec wyglądał tak żałośnie. Podeszłam i przytuliłam się lekko dodając mu otuchy.
-Taka jest nasza misja. Mamy ją znaleźć i ją znajdziemy. Obiecuję.-odsunęłam się na długość ramion.-Oddamy ci ją niedługo. Przecież mnie znasz.-próbowała się uśmiechnąć.-Pewnie wpakuję się w kłopoty albo zasadzkę. Ale i tak nie złamię słowa. Przyrzekam na Styks.-Nico przyglądał się tej scenie lekko zszokowany. Hades pocałował mnie w czoło, nawet wstał, żeby przytulić Nico. Odprowadził nas do bram, ale już się nie odezwał. Pomachał nam na pożegnanie i wrócił do pałacu.
-Co to było?-Nico odezwał się po chwili milczenia. Przewróciłam oczami i ruszyłam w drogę powrotną.
-Pamiętaj, że to nasz ojciec.-upomniałam go cicho.-Chyba wiesz, co myślę o bogach?
-Tak, ale...-zaciął się na chwilę.-Dobra. O co chodzi z Persefoną? Dlaczego mieliby ją porywać? Nie mówisz mi wszystkiego. Persefona wcale nie utrzymuje tej boskiej rodziny w kupie, prawda?
-Dużo pytań.-stwierdziłam gorzko.-Ta misja jest dla mnie.
-Co?-zrobił tak głupią minę, że prawie się zaśmiałam. Prawie.
-No wiesz. Najbardziej ze wszystkich bogów, lubi mnie Persefona. No i jak jej nie będzie, to zaraz znowu wybuchnie spór pt. "Zabić, czy nie zabić? O to jest pytanie". Hades sobie z tym nie poradzi. Persefona ma gadane.-wzruszyłam ramionami.-Więc..tak, ta misja ma mnie ocalić.
-Ale jak to? W ogóle po co ktoś chciałby cie zniszczyć?
-Bez obrazy czy coś, ale ja jestem najpotężniejszym herosem, aktualnie. Jestem mieszanką kultury greckiej i egipskiej. W dodatku mam coś z rzymianina. Chyba miałam rzymianina za dziadka. Tak mi się wydaję. Nie pamiętam. No i nie wiem dlaczego, ale moją moc jest silniejsza. Od twojej, Hazel, Jasona czy nawet sławnego Perciego Jacksona. Jestem w stanie powstrzymać wszystko, więc jeśli zginę. Droga wolna.-westchnęłam.-Więc nawet jeśli mnie lubią...bez dobrego adwokata nie poradzę sobie zbyt dobrze. Zginę w przeciągu kilku dni. To pewne. Ale nie po to zeszłam z tobą do Podziemia, żeby się otwierać. Więc lepiej stąd chodźmy.
  Weszłam w szczelinę i zniknęłam w mroku.

środa, 10 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty [Syntia]

  Minął tydzień. Tak. Minął okrągły tydzień od kiedy opuściliśmy obóz Herosów. Właśnie zgubiliśmy te dziwne wilki. Nie pytajcie. To było naprawdę pokręcone. Przedzierając się przez chaszcze myślałam o moich trzech braciach. Mimo, że wszyscy byli przyrodni, kochałam ich jak rodzonych. Zawsze tak o nich myślałam. Zdarzało nam się kłócić, ale zawsze się godziliśmy. Wcześniej czy później. Razem ze Stevem byliśmy pośrodku. Oboje mięliśmy siedemnaście lat. Dave miał dziewiętnaście, a Emilio jedenaście.
  Dave był świetnym starszym bratem. Rozdzielał nas kiedy biliśmy się ze Stevem, był troskliwy i opiekuńczy. No i zawsze opanowany. Co sprzeczało się z naturą Steva, który był roztrzepany, głupi, bezmózgi. Był również nieodpowiedzialny i skory do kłótni. Ale wiedziałam, że nas kocha. Kiedy był potrzebny włączał tryb "Kochany braciszek". A Emilio, Emilio był kochany. Słodki, umiejący pocieszać dzieciak, który kochał mnie całym sercem. Z resztą ja go też.
  Ból. Znowu. Ból. Paraliżujący ból. Bezlitosny. Musiałam się zatrzymać.
-Uciekliśmy już.-wykrztusiłam, niezdolna do dalszego biegu.-Możemy się zatrzymać?
-Syntia!-córka Hadesa była chyba w złym humorze.-Odpoczywaliśmy trzy godziny temu!
-Dobra, chodźmy dalej.-wyjąkałam.-Tylko najpierw może pomóż mi się ruszyć.-próbowałam ruszyć ręką. Jęknęłam cicho kiedy poczułam kolce przebijające się na zewnątrz. Próbowałam je powstrzymać. Wstrzymałam oddech i stałam w bezruchu. Cofnęły się.
-Co to znaczy?-Hier wnikliwie przejeżdżała wzrokiem moje ciało, aż natrafiła na twarz.
-Nie mogę się ruszyć.-chyba powinnam im powiedzieć. Przegryzłam wargę.-Ja...-nagle skurcz minął a ja spadłam na tyłek.-Au!-nadal czułam kolce. Były w końcu w całym moim ciele.-Już mogę.-próbowałam rozmasować rękę, ale nadal bolało niemiłosiernie. Ledwo dotknęłam ramienia a już musiałam cofnąć rękę. One były tuż pod skórą.-Ale muszę odpocząć.
-Musimy iść!-Argea obstawała przy swoim.
-Zrozum że nie mogę.-wycedziłam przez zęby, ale spróbowałam wstać. Nie dam rady. Dziewczyna podeszła i wyciągnęła do mnie rękę. Złapałam ją z wdzięcznością. I wtedy Argea pociągnęła mnie w mocno w górę. I to był błąd.
  Mój wrzask poniósł się po całym lesie naokoło. Argea szybko mnie puściła. I nie dziwiłam się jej. Od góry ramienia do nadgarstka ze skóry wybijały się ciemno zielone kolce latorośli. Łzy popłynęła mi po policzkach.
-Bogowie.-ciemnowłosa zakryła buzie ręką.-Ja nie...nie chciałam.-Opanowałam głos i zmusiłam się do wypowiedzenia kilku słów.
-Dlatego nie mogę chodzić, tak szybko, jakbyście chcieli.-poruszyłam powoli ramieniem, ale przeszywający ból rozniósł się po całym moim ciele. Z głośnym jękiem osunęłam się na trawę.-Jestem przeklęta.-poczułam dłoń na czole. Obok klęczała uśmiechnięta Hier.
-Coś tak przeczuwałam, że to nie mogą być tylko geny Dionka.
-Rozbijemy obóz z Jonathanem!-głos Nico zanikł kiedy rzucili się między drzewa.
-Przepraszam.-Argea wyciągała ambrozje z plecaka.
-To nie pomoże.-machnęłam zdrową ręką.-Myślisz, że nie próbowałam? Samo minie.-położyłam się spokojnie na ziemi i uspokoiłam oddech. Kolce wsunęły się z powrotem. Dziewczyny cicho westchnęły.
-O co dokładnie chodziło?-Hier próbowała zagadać mnie kiedy bandażowała mi ramię.
-Pnącza oplatają moje kości i narządy, są w żyłach. Są wszędzie. Niekiedy ból jest tak potężny, że nie mogę wziąć oddechu.-poczułam się lepiej, kiedy o tym powiedziałam.-No i właśnie. To taka tarcza. Kiedy moje ciało czuje się zagrożone...
-To tak załatwiłaś tego gościa!-źrenice Argei powiększyły się gwałtownie i wpatrzyła się w moją twarz.
-No.-Kreatywnie! pochwaliłam się w myślach.-Nie miałam siły nawet wypowiedzieć słowa. No ale właśnie tak to działa.-Hier zerwała niepotrzebny nadmiar białego bandaża z mojego ramienia.
-Ale..dlaczego?-zmarszczyła czoło.-To znaczy...
-Jestem córką Dionizosa. No i jeszcze w dodatku, jest moim patronem. Ale moim patronem mogłaby być Demeter. Miałam wybór. Wybrałam ojca. Kiedy Demeter chciała wiedzieć dlaczego, powiedziałam że dlatego, że ze wszystkich roślin najbardziej kocham winorośle i że ojciec bardziej się na nich zna. Wkurzyła się. Powiedziała, że to najgłupszy powód jaki słyszała. No i dostałam co chciałam. Połączona z winoroślą. Niezły tytuł na film.-odetchnęłam głośno.-Tak, to było głupie posunięcie. Ale co mogłam zrobić? Miałam siedem lat.
-Ale....Dionizos nie mógł tego cofnąć?-Dziewczyny położyły się po moich obu stronach. Przez ten tydzień zaprzyjaźniłyśmy się dość mocno. Złapały mnie za dłonie, a ja byłam im wdzięczna.
-Nie mógł.-odpowiedziałam beznamiętnie.-Próbował, ale te pnącza są silniejsze. Są gorsze dni i lepsze. Bywa różnie.-nie pytały o nic więcej. Chwile potem przyszli chłopcy.
-Hej. Co jest?-Jonathan pochylił się nad Hier i pocałował ją w czoło.
-Potem wam powiemy.-przerwała mu Argea.-Prześpij się Synt.-powiedziała wstając.
  Pomyślałam, że to dobry pomysł.

wtorek, 9 grudnia 2014

Rozdział dziewiętnasty [Hier]

  Ile można czekać? Stałam już zniecierpliwiona przed domkiem Hadesa. Dobra. Zapukam szósty raz. Nadal nic. Westchnęłam i usiadłam na murku obok. Zdjęłam plecak i zaczęłam przeglądać, czy wszystko mam. Tak, nadal jestem ślepa. Woda, bandaże, ambrozja, sztylet, lina i jakieś ciuchy. Jedzenie mieliśmy odebrać na śniadaniu. Wystawiłam twarz do słońca. To znaczy tak myślałam. Mogłabym wlepiać wzrok prosto w słońce, a i tak nic bym nie zobaczyła. Nawet jasnego refleksu słonecznego. Nic. Tylko ciemność. Ale już się przyzwyczaiłam. Można by powiedzieć że lubię być ślepa. Chyba najbardziej ucierpiałabym tracąc słuch. A teraz, słyszę jak kwitną kwiaty czy jak serce przyspiesza. Uśmiechnęłam się lekko.
  W końcu drzwi się otworzyły.
-Nareszcie!-zeskoczyłam z czarnych cegieł i rzuciłam się Argei na szyję. Też mnie ścisnęła.-Co tak długo?-rzuciłam jej krytyczne spojrzenie.
-Przepraszam.-Nico wyłonił się zza progu.-Nie mogłem jej ściągnąć z łóżka.
-Ta, jasne.-przewróciłam oczami i zeszłam powoli ze schodków.-Idziecie?-rzuciłam przez ramię i po chwili usłyszałam jak biegną w moją stronę.-Wstąpimy jeszcze po Syntię i Jonathana i na śniadanie. A potem..Witaj przygodo!-teatralnie rozłożyłam ręce.
-Super.-powiedzieli jednocześnie. Wyszczerzyłam zęby.
-Wiedziałam, że wam się spodoba.
  Przez pięć minut dobijaliśmy się do Dionizosa.
-Co?! Wy też?!-wrzeszczałam i kopałam drzwi.-Czy wszyscy jesteście nienormalni?! Jako jedyna wstaję wcześnie?!-nawet nie zorientowałam się kiedy mocne ramiona objęły mnie w pasie. Jonathan pocałował mnie w czubek głowy i odciągnął od drzwi.
-Ej. Spokojnie.-wyszeptał mi do ucha.
-Czy jako jedyna wstaje wtedy, kiedy trzeba?!-wybuchłam, ale mocno trzymał mnie za nadgarstki.-Puszczaj mnie! Nie mam na to ochoty!-wycedziłam przez zęby. Przytulił mnie mocno do siebie. Głęboko wciągnęłam powietrze.-Ale i tak cie nienawidzę.-odsunęłam się kiedy drzwi się otworzyły.
-Gotowa.-burknęła Syntia. Miała rozczochrane włosy i worki pod oczami. Podbiegli jej bracia i szybko ją uściskali. Dave podał jej plecak.
-No to teraz tylko po żarcie!-byłam w bardzo dobrym humorze. Zaskakująco dobrym.
  Po godzinie staliśmy przy sośnie tej dziewczyny, tej, no....Thalii! Tak, zapamiętałam! Oparłam się o jej pień i wciągnęłam powietrze aż mnie płuca rozbolały.
-Ok?-poczułam obok siebie syna Hermesa.
-Jasne. To co robimy?-tak naprawdę wiedziałam, miałam ich poprowadzić. Wszyscy zbiegli się i stanęliśmy w kole.
-Więc...Ktoś ma jakiś pomysł?-usłyszałam Argeę.
-Ja wiem.-odezwałam się pewnie. Byłam pewna, że wszyscy wlepiają we mnie wzrok.-Prawdopodobnie wiem, gdzie jest ten ślepiec.
-Gdzie? Przeniosę nas tam.-Wpadkaa.
-Właśnie o to chodzi, że nie wiem dokładnie. Wiem gdzie mamy iść.-nie dowierzali.-Matka dała mi błogosławieństwo i poczuje kiedy będziemy blisko.-wypaliłam bez zastanowienia. Mimo to zgodnie skinęli głowami.-Tylko jak będziemy podróżować?-spróbowałam zmienić temat.
-Możemy "pożyczyć" jakieś auto.
-Odezwał się syn Hermesa.-Syntia była zmęczona, chyba nie za bardzo się wyspała.
-Ale to chyba nasza jedyna szansa.-wiedziałam, że Argea nie lubiła kraść rzeczy.
-Kto prowadzi?-musieliśmy przecież to ustalić nie? Nagle wszyscy zmarkotnieli.-Aha.-podsumowałam.-Kto POTRAFI jeździć?
-Na mnie się nie patrz!-córka Hadesa. Oczywiście.-Nie miałam czasu uczyć się jeździć!
-Yyy...Ja raczej też nie.-wyjąkał Nico.
-Syntia?-zapytałam z nadzieją w głosie.
-Nie chcesz mnie widzieć w takim stanie za kółkiem.-powiedziała z nieukrywanym westchnieniem. Odwróciłam się do mojego chłopaka. Mogę go już tak nazywać?
-Tak, wiem. Mam dziewiętnaście lat. Ale nie potrafię kierować auta. No co? Zawsze wolałem pegazy lub konie.-wzruszył ramionami.-Ale jako przykładne dziecko Hermesa potrafię odpalić na kablach.- Dajcie wóz ślepemu. Świetnie!
-Dobra. Ja prowadzę.-przewróciłam oczami.-Ale wy zajmujecie się "pożyczką".-pokazałam cudzysłów.-Ja sobie poczekam.-założyłam ręce na piersi i upadłam pod drzewo.
  Godzinę potem jechaliśmy srebrnym BMW w linii prostej, w drugą stronę od Nowego Yorku. Miałam doprowadzić ich prosto i przez fale. I chyba wiedziałam, gdzie to jest. Wymijałam auta jak szaleniec. Syntia z tyłu pomiędzy Nico a Argeą i na pewno wyglądała jakby chciała zwymiotować.
-Na pewno potrafisz prowadzić?-jęknęła cicho.
-Nie.-wzruszyłam ramionami.
-CO?!-krzyknęli jednocześnie z tyłu. Jonathan odsypiał obok.
-No co?-przewróciłam oczami i skręciłam w lewo robiąc przy tym niezłego drifta. Jestem świetna! Wszyscy zgodnie jęknęli.-Szybko się uczę!-zapewniłam ich i wyminęłam jakąś babkę która ślimaczyła się przede mną. Niestety Jonathan uderzył głową w szybę.-Oj. Przepraszam.-puściłam kierownice i poprawiłam mu włosy. Tak wiem. Nie musicie nic mówić. Nie dość że ślepa to jeszcze puszcza kierownicę. Usłyszałam krzyki z tyłu więc wróciłam rękoma z powrotem. Jeszcze nic nas nie zaatakowało. Jak zwykle zapeszyłam. Wyczułam potwora kilka metrów za nami.-Uwaga!-skręciłam mocno w lewo przebijając barierki.
-O co ci chodzi?!-No cóż, Nico. Zaraz dogoni nas cyklop.
-Na trzy wyskakujemy!-krzyknęłam.
-CO?!-Jonathan wydarł mi się do ucha.
-Trzy!-wyskoczyłam, po czym przeturlałam się w przód odrywając zawieszkę. Od razu rozdzieliłam ją na dwa ostrza. O niebo lepiej walczyło mi się tak. Usłyszałam jak pozostała czwórka upada twardo kilkanaście metrów ode mnie. Dobrze, bo auto właśnie wpadło w łapy olbrzymiego cyklopa. Miał zielone oko na środku czoła, a ubrany był w skóry. No i zamiast miecza miał dość dużą kość udową. Kiedy zobaczył, że nie ma nas w środku ryknął rozwścieczony i rzucił się...oczywiście na mnie! Odparowałam jego atak i jednocześnie nasłuchiwałam jakiekolwiek pomocy od strony przyjaciół. Nie? Świetnie!
-Tyy!-poczułam jego, naprawdę, nieświeży oddech. No tak! Z pięć lat temu pokonałam jakiegoś cyklopa!
-No cześć!-odskoczyłam w chwili kiedy wbił miecz pomiędzy moje stopy. Argea oprzytomniała, podbiegła i wbiła mu miecz w bok. Co dziwne, nie rozsypał się w proch. Z tego co usłyszałam Syntia oplotła jego stopy winoroślą, a Nico próbował zepchnąć go do szczeliny. Wspólnie wykończyliśmy go w niecałe dziesięć minut. Jonathan podbiegł do mnie i obejrzał moją twarz, ręce i nogi. Czułam, że jestem nieźle zadrapana. No, jak się spadnie na kamienie...
-Nikomu nic nie jest?-zapytałam.
-Raczej nie.-wydyszała Syntia.-Muszę odpocząć.-opadła na ziemię.
-Ok. Zostaniemy tutaj na noc. Chodź Nico. Pójdziemy po drewno na opał.-usłyszałam tylko jak dzieci Hadesa wbiegają w las. Opadłam cicho obok córki Dionizosa.
-Hej.-odezwałam się prawie szeptem.
-No cześć.-podniosła głowę.-Przepraszam. Szybko się męczę.
-To chyba rodzinne.-chłopak prychnął z rozbawieniem ustawiając kamienie, pewnie w okrąg na ognisko.
  Chciałabym powiedzieć, że jestem ślepa. Zwłaszcza jemu. Ale na razie nie mogę. Kiedyś powiem. Na pewno. Przybiegło nasze kochane rodzeństwo. Akurat zaczęło się ściemniać. Rozpaliliśmy ognisko. Syntia od razu odpadła, zawijając się w koc. Nico po cichu rozmawiał z Argeą. Więc odnalazłam Jonathana i oparłam głowę o jego ramię. Gładził mnie spokojnie po włosach. Tak pomyślałam, że miło by było go zobaczyć. Ale brak wzroku miał też swoje zalety. Lubiłam ludzi za charakter i nie byłam powierzchowna. Zawsze jakieś pocieszenie. Chyba się uśmiechnęłam, bo poczułam jak szczęście bije jasno od Jonathana.
-Co się szczerzysz?-pchnęłam go lekko w pierś.
-A tak o. Jak ty się uśmiechasz to ja też..-czyli jednak się uśmiechnęłam. Westchnęłam cicho i wtuliłam się mocniej w jego koszulkę.
-Dobra gołąbki.-przerwał nam głos Argei.-Kto pierwszy na warcie?
-Ja mogę.-wstałam ochoczo.-Jestem pełna energii.-ścisnęłam syna Hermesa i usiadłam na ziemi.
  Nie miałam ochoty spać. Nie lubiłam spać. Podobno we snach ludzie niewidzący widzieli. Ja nie. Nawet tam panowała ciemność. To dziwne, że nigdy nie widziałam jakiegokolwiek koloru, oprócz czerni? Tak, raczej tak. Więc siedziałam, tak. W całkowitych ciemnościach, aż Nico pozwolił mi zasnąć.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

Rozdział osiemnasty [Nico]

  Siedziałem na kanapie w salonie, w domku Hadesa. Próbowałem skupić się na ekranie telewizora, ale nie potrafiłem. Argea ciągle coś wrzeszczała z góry.
-Weź się zamknij z łaski swojej!-krzyknąłem w górę ale otrzymałem tylko prychnięcie.-Co ty tak długo tam robisz? Spóźnisz się na swój własny występ.-odwróciłem się kiedy schodziła po schodach. Miała czarną koszulkę obozu Herosów. Nigdy takiej nie widziałem. Shorty i czarne conversy.-Widzę że się nie wystroiłaś.
-Ubiorę się na miejscu. Nie mogę im zepsuć takiej niespodzianki!-rozłożyła szeroko ręce. Przewróciłem oczami i wyłączyłem telewizor. Wspólnie wyszliśmy. Po drodze wstąpiłem po Willa i Syntie. Była całkiem spoko.
-Co tak właściwie wystawiasz?-No tak. Argea mówiła wyłącznie mnie.
-Oh, Syntia, Syntia.-roześmiała się serdecznie na widok miny dziewczyny.-Tragedię którą nazywam moim życiem. Mam zamiar pozbyć się przeszłości i móc normalnie z kimś być. No i mam nadzieję że jak jeszcze ktoś to zobaczy, może nie będzie tak boleć.-nie zdziwiłem się, że Argea tak otwarcie jej odpowiedziała. Przez cały ranek siedziały w kuchni i trajkotały o jakiś babskich pierdołach.
  Doszliśmy już na arenę, gdzie w zaledwie jedno południe pojawiła się scena i mnóstwo siedzeń. Zajęliśmy miejsca. Siedziałam między Willem a Syntią. Obok szatynki siedziała Hier. I chociaż chciała, żeby nikt nie zauważył, ja zobaczyłem jak ściska rękę Jonathana. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Ja również złapałem Willa za rękę i zacząłem bawić się jego palcami. W końcu ściemniło się na tyle, żeby można było zapalić światła. Pierwsze miały wystąpić dzieci Apollina, Argea poprosiła o to, żeby być po nich. Chciała wielkie wejście. Można się było tego spodziewać.
  Scenę rozjaśniło złote światło. Weszła grupka złotowłosych dziewczyn i chłopaków. Każdy był ubrany w biało złotą szatę do ziemi. Najpierw chłopaki popisali się wspaniałą grą na lirach. A dziewczyny, w tym, czy to Piper jakimś cudem załapała się na występ? Ok. Dziewczyny śpiewały śliczne chórki. Widać było że wszystkim się podoba. Zacząłem zastanawiać się o co chodziło Argei? W ogóle po co się zakładała? Nie mogła po prostu poprosić o występ?
  Kiedy dzieciaki Apolla wykonały ostatni skecz bolała mnie szczęka i mięśnie brzucha. Widziałem, że u innych nie lepiej. Will nadal chichotał obok. Ukłonili się i zeszli ze sceny. Usłyszeliśmy kroki i na scenę weszła Argea. Nie wyglądała specjalnie. miała czarną koszulkę z CHB, shorty i trampki. Czyli praktycznie się nie przebrała. Niesforne włosy sterczały w różne strony, nie miała nawet cienia makijażu. Dzieci Apolla uśmiechały się szyderczo. Niektórzy parsknęli śmiechem.
-Witajcie!-Argea uśmiechnęła się szeroko.-Skoro to zakład, najpierw pobije wasze dekoracje, potem efekty specjalnie, następnie wgniotę w ziemię wasze stroje. A na koniec pogrzebie was razem z waszym "talentem". -pokazała palcami cudzysłów.-Dobrze? Nie widzę sprzeciwu.-klasnęła, a wtedy scenę pokrył dym, tak gęsty, że nie można było przez niego przejrzeć. Kiedy zniknął scena wyglądała oszałamiająco. Piękne czarne serpentyny zwisały z rur u góry. Scenę okrywały naprawdę zadziwiające kurtyny. Wyglądały jak utkane z mgły i czarnego dymu. No właściwie, to tak właśnie jest. Po rurach podtrzymujących konstrukcje pięły się dymne węże. Kilku osobom wyrwały się westchnięcia podziwu. Całość wyglądała tak przepięknie, że trudno było oderwać wzrok.
  Argea stała tam gdzie stała, ubrana tak jak była. Tylko, że za nią pojawił się wysoki stołek, oczywiście czarny.
-Dekoracje:Są! Co było następne?-udawała zamyśloną.-Ah tak! Efekty specjalne! Zbieram zamówienia!-naprawdę dużo ludzi podniosło ręce starając się przekrzyczeć tłum.-Spokojnie! Proszę zachować ciszę!-tłum umilkł ale ręce zostały.-Ok. Sean?
-Fajerwerki!-dziesięcioletni chłopczyk był bardzo, ale to bardzo podjarany.
-Na zamówienie!-zasalutowała, po czym podniosła dłoń. Wątła smuga dymu poleciała w noc. Po chwili wybuchła zaciemniając, o ile się jeszcze dało, arenę. Tak, ciemne fajerwerki. Chłopiec pisnął z uciechy.-Coś jeszcze?
-Dawaj smoka!-dało się słyszeć głos z tyłu.
-Nie wiem, czy ubezpieczenie obejmuje zwęglenie przez smoka, no ale...-za sceny wyłonił się wielki łeb. Smok był ogromny. Ludzie cofnęli się z przestrachem. Miał piękne łuski. Wydawało się że świecą w ciemności. Argea pstryknęła palcami, a na nas spadła gruba warstwa pyłu. To słodkie jak Jonathan próbował wytrzepać go z włosów Hier, a ona próbowała pacnąć go w rękę. Mimowolnie zachichotałem. Tak, to do mnie nie podobne.-Coś jeszcze?-Głos Argei poniósł się wokoło. Nikt nie podniósł ręki.-No dobra. Efekty: Zaliczone. Teraz strój.-zza kulis powoli zaczęły sunąć dwie smugi czarnego jak smoła dymu, po czym owinął moją siostrę tworząc na około jej niewielkie tornado. Nikt nic nie widział. Czekaliśmy w milczeniu. Dym opadł.
  Tam gdzie stała wcześniej Argea, stała piękna, młoda kobieta. Włosy upięte miała w pięknego koka, ozdobionego spinką z granatowymi diamentami. Takie same błyszczały jej w uszach i na szyi. Suknia bez ramion, do ziemi, opinała jej biodra, piersi oraz talie. Po prawej stronie było wycięcie idące od biodra do ziemi. Jeśli światło dobrze padło, suknia mieniła się jak gwiazdy na niebie.Dziewczyna miała czarne szpilki na wysokim obcasie. Idealny makijaż podkreślał oczy, policzki i usta. Na ramionach brzęczały cicho bransolety. Widziałem je niedawno. Potwierdziło to to, że zmieniły się w dwa węże.
-Wygrałam!-czyli to jednak moja siostra. Po arenie poniosły się ciche westchnienia, zazdrosnych dziewczyn i zakochanych chłopaków. Usłyszałem też głębokie westchnienie zachwytu obok.
-Twoja siostra jest bardzo ładna, wiesz?-Syntia szepnęła  mi z boku.
-Wiem.-odszepnąłem i wróciłem do oglądania występu.
-To teraz chyba mogłabym zacząć.-jej ekscytacja ostygła. Uśmiech przygasł. Usiadła spokojnie na stołku, a w jej rękach, utkana z dymu, pojawiła się gitara. Spojrzałem jej w twarz. Teraz nie było na niej cienia uśmiechu. Bardziej coś jak obojętność.
  Jej palce szarpnęły delikatnie struny. Widziałem, że walczy ze sobą, ale w końcu zdobyła się na o, żeby zacząć śpiewać. Dym spełzł z stołka i zaczął oddalać się trochę dalej. Ukształtował dziewczynę. Miała może piętnaście lat. Domyśliłem się że to Argea. Druga smuga zatrzymała się niedaleko od pierwszej i powstał chłopak, przynajmniej dwa lata starszy. Oczywiście, postaci były z dymu. Obydwoje byli szaro-czarni. Chłopak podszedł do dziewczyny i chwycił ją za rękę. Argea dalej śpiewała, ale jej mina się zmieniła. Jakby czekała na cios. Para rozwiała się, po czym powstała po drugiej stronie. Tym razem dziewczyna była trochę starsza. Włosy urosły, i ona wyrosła. Miała maskę na twarzy i sukienkę z kokardą. Rozglądała się nerwowo, gdy nagle za nią wyrósł chłopak w garniturze. Również miał maskę. Złapał ją w pasie. Odwróciła się z uśmiechem i pocałowała go delikatnie w usta. Zaczęli tańczyć. Postanowiłem skupić się na piosence. Nie mogłem patrzeć na to szczęście. "To jak patrzenie na pociąg, który ma się za chwilę wykoleić." To była jakaś kołysanka. Spokojna, smutna, rozdzierająca serce. Tymi słowami można bez trudu ją opisać. A najgorsze, że już ją słyszałem. Słyszałem ją w Labiryncie, w kotle w Rzymie, w lesie, w domu, wszędzie. Spojrzałem na Argeę, a ona patrzyła na mnie. Zrozumiała, że sobie to uświadomiłem. Uśmiechnęła się smutno, ale widziałem jak pierwsza łza spływa jej na brodę. Para rozwiała się natychmiastowo. Po czym pojawiła się przed moją siostrą. Dziewczyna była ubrana w zwykły T-shirt i spodnie do kolan. Chłopak robił jej zdjęcie aparatem. Uśmiechała się perliście. Podbiegła, zobaczyła zdjęcie, trzepnęła go w głowę i zaczęła uciekać przez scenę. Chłopak w kilku susach dogonił ją i pocałował w głowę. Powiedział jej coś, a ona wyglądała na zdezorientowaną. Po chwili uklęknął i uniósł w jej stronę pierścionek. Rzuciła się mu na szyję. Ale kiedy miał ją złapać rozwiał ich wiatr. Czyli byli zaręczeni. Kątem oka widziałem, że dzieci Afrodyty ocierają łzy, reszta cudem się powstrzymywała. Argea śpiewała zapłakana, ale głos zostawał niezmienny. Śpiewała wytrwale. Palce bezbłędnie szarpały struny. Byłem świadom, że to będzie ostatnia scena, kiedy dziewczyna, cała osmalona, w poszarpanych ubraniach, i z poszarpanymi przez wiatr włosami, biegła ulicami. Z tyłu było widać, że to Nowy York. Miała straszny wyraz twarzy. Przepełniała ją troska i strach. Dziewczyna miała teraz szesnaście lat. Biegła, parła do przodu. Mijała uśpionych ludzi, leżących bezwładnie. Pomagała komu mogła po drodze, ale ja wiedziałem, że szuka tylko jego. Wyciągała ludzi z pod aut, lub z nich. Opatrywała poważniejsze rany. Co chwilę wykrzykiwała rozkazy do grupki pół-bogów. No tak, wtedy również rządziła. Ruszyła dalej. Rozglądała się wszędzie. Aż w końcu znalazła. Z piersi chłopaka sterczała strzała dziecka Apolla. Nie można było jej pomylić z żadną inną. Głowa leżała w kałuży jego własnej krwi. Dziewczyna opadła na kolana obok, otarła łzy z twarzy. Powoli zamknęła mu oczy i pocałowała w czoło. Usłyszałem wiele ochów, achów lub prób zatamowania łez. Ale dziewczyna siedziała tak, gładząc mu włosy, dopóki Argea nie skończyła śpiewać.
  Była w opłakanym stanie. Dosłownie. Łzy ściekały jeszcze po jej twarzy. Węże zaniepokojone oplatały jej ramiona lub tykały głowami. Od razu podbiegłem i pomogłem jej wstać. Otarła wodę z twarzy. Nie mogła sama ustać, więc razem z Willem odprowadziliśmy ją do domu.
-Wygrałam.-szepnęła kiedy zakryłem ją kołdrą.

Rozdział siedemnasty [Jonathan]

  Właśnie szedłem za najpiękniejszą dziewczyną pod słońcem. Nawet od Afrodyty. Tak, byłem tego pewien. Jej czarne włosy lekko kołysały się przy każdym jej ruchu. Bransoletka na nodze cicho brzęczała. Podobała mi się. W sensie dziewczyna. Nie bransoletka, chociaż ona też była ładna. Przez chwilę szliśmy cicho, a ja tak bardzo chciałem usłyszeć jej głos.
-Więc...idziemy do zbrojowni wybrać ci jakiś miecz?-uśmiechnąłem się mimowolnie. 
-Mam już broń.-powiedziała przez ramię, więc mogłem przez sekundę zobaczyć jej oczy. Były tak mocno czerwone. I tak do niej pasowały. 
-Oh. Ok.-odwróciłem wzrok od jej twarzy i zapatrzyłem się w morze niedaleko. Chyba miała zamiar coś powiedzieć, ale przerwał jej pisk Drew.
-Johny!-Nie, proszę. Nie.
-Hej Drew.-pomachałem jej.-Co jest?
-No jak to?! Chodź zabieram cię od niej!-złapała mnie za rękę i zaczęła ciągnąć w stronę plaży. Po chwili się wyplątałem.
-Nie Drew. Zostaję. Miałem pomóc Hier...-wskazałem dziewczynę czekającą cierpliwie zaledwie kilka metrów od nas.
-Pomóc?-prychnęła rozbawiona. Tak słodko zadziera nosek.-To będzie trening dla ciebie.
-Ta na pewno.-odkrzyknąłem po czym wróciłem do córki Afrodyty.-Widzisz. Jestem zajęty. Ale może kiedy indziej. Podbiegłem do kruczowłosej i poszliśmy na arenę.
  Kiedy weszliśmy, dzieci Aresa akurat nabijały kukły na włócznie. Kilka znudzonych nastolatków siedziało na trybunach. Hier zaczęła iść w stronę brutali ale delikatnie ją odciągnąłem.
-Wiesz...może przyjdziemy za godzinkę?-złapałem ją za łokieć i pociągnąłem w stronę wyjścia. Ale ona mocno zaparła się stopami i nie miała zamiaru się ruszyć.
-Nigdzie nie idę! Przyszłam poćwiczyć i to zrobię!-wyrwała mi się i podbiegła do wysokiej brunetki. Clarisse. Zaczepiła ją i już myślałem że oberwie kiedy Clarisse uśmiechnęła się i skinęła głową. Ale to nie był przyjazny uśmiech.-Załatwione!-czarnowłosa podbiegła do mnie i złapała mnie bez krępacji za rękę.-Chodź! Będzie fajnie. Takie tam ćwiczenia. Dwa na dziesięć.
-Co?-spytałem, ale ona tylko przewróciła oczami i zaciągnęła mnie na środek.
-Clarisse!-ryknęła w stronę grupowej.-Zmiana planów!-tamta pokazała kciuk w górę i wróciła do rodzeństwa. Chyba planowali jak nas roznieść.-Idź.-przyjaciółka popchnęła mnie w stronę trybun.
-Ale..
-Pokażę im jak się to robi w Domu.-uśmiechnęła się diabolicznie i cisnęła mnie mocno na ławkę. Posłusznie usiadłem, ale miałem przeczucie, że zaraz będę musiał biec sprintem po tych od Apolla, żeby nasza mała Hier nie wykrwawiła się w piachu.
  Zaraz miało się zacząć. Arena była doskonalona przez kilka miesięcy, więc teraz przecinały ją małe szczeliny. Gdzieniegdzie rosły pagórki. Było dużo jeziorek i rzeczek. Tak, żeby można było wykorzystać swoje talenty. Tylko jaki talent miała Hier. Nie znałem nigdy dziecka Achlys. Bo teoretycznie ona nie powinna mieć dzieci. Ale jednak cieszyłem się że Hier jest. 
  Ci od Aresa zajęli strategiczne pozycje. Ustawieni byli w półkolu od Hier. Ona spokojnie stała na środku. Nie miała broni w rękach. Kiedy któryś ze znudzonych nastolatków mocno zagwizdał, schyliła się błyskawicznie i oderwała zawieszkę z bransolety. Natychmiast podrosła w piękne szare ostrze. Rękojeść ozdabiała czerwona wstążka z nędzną kokardką. O ironio. Było lekko zakrzywione ku górze. Dobra, może jednak nie będę z nią zadzierał. Albo może....Zobaczę jak walczy.
  Zaczęło się. Na pierwszy ogień wyszedł muskularny chłopak. Ale ona wydawała się go nie widzieć. Nagle upadł i zaczął płakać. To samo stało się z dwoma następnymi. Teraz cała trójka ryczała na ziemi. Hier nawet się nie przemęczyła. Nadal stała spokojnie. Nawet się specjalnie nie rozglądała. W jej stronę zaczęła biec wysoka blondynka z wyciągniętą włócznią. Czarnowłosa zablokowała uderzenie, po czym dziewczyna oberwała kolanem w brzuch. Chłopak, już wyraźnie wnerwiony podszedł po cichu od tyłu. Chciałem krzyknąć, ale brunet klęczał już z mieczem przy gardle. Nieźle. Bliźniaki, jak oni mieli, Bono i Benedykt, nazywaliśmy ich BB, rzucili się na dziewczynę z obu stron. Złapała miecz dwoma rękami i rozdzieliła na dwa ostrza. Zapamiętać, jest niebezpieczna. Kiedy jednym z ostrzy blokowała Bono walczyła drugim z Bene, aż wkońcu natrafiła na dziurę w pancerzu i wbiła tam miecz. Oczywiście nie tak żeby zabić, ale na tyle żeby chłopak padł na glebę. Teraz odepchnęła Bono który uderzył dość mocno w skałę za plecami. Na szczęście, dzieci Aresa maja mocną czaszkę.
  Została tylko Clarisse. Widać było, że jest mocno wnerwiona. Tak nędznie wyglądająca dziewczynka sprała jej rodzeństwo zaledwie w kilkanaście minut? Musiałem się uśmiechnąć. Clarisse próbowała cięcia z lewej, prawej, pchnięcia w brzuch, bok, w głowę. Nic. Nawet nie zadrasnęła córki Achlys. Hier najpierw podcięła jej nogi, a kiedy dziewczyna upadła przyłożyła jej miecz do serca. 
  Zaraz potem podała jej dłoń i pomogła wstać. Brunetka poklepała ją po plecach i roześmiała się serdecznie.
-No w końcu!-ryknęła na całą arenę.-Ktoś godny walki!-poprawiła bandanę i wyszła razem z Chrisem. Zaraz zleciały się nastolatki z kliniki i porwały dzieci Aresa na kuracje. Arena opustoszała, aż w końcu byłem tam tylko ja i Hier.
-Nieźle ci poszło.-pochwaliłem ją.
-Naprawdę?-zapytała. Nie usłyszałem sarkazmu więc po prostu odpowiedziałem:
-No tak. Chcesz jeszcze poćwiczyć?-wyszczerzyłem żeby w wesołym uśmiechu. Ona również ciepło się uśmiechnęła. To rozgrzało moje serce.
-Jasne że tak.
  Ćwiczyliśmy do obiadu. Na końcu zapytałem, bardzo zawstydzony, czy pójdzie razem ze mną na występ Argei i dzieci Apollina.
-Myślę, że mogłabym.-ona również lekko się zaróżowiła, więc trwaliśmy tak chwilę ze złączonymi dłońmi.

niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział szesnasty [Nico]

  Współczułem siostrze zakładu z dziećmi Apolla, i to jeszcze o taką dziedzinę sztuki jak muzyka i teatr. Przecież to jest ich główne zajęcie. Szlifować te umiejętności. Na szczęście Will nie bierze w tym udziału. Mówi, że on specjalizuje się w medycynie, ale chętnie przyjdzie zobaczyć. Miło będzie spędzić czas w jego towarzystwie.
  Ale trochę bałem się tego spotkania z Chejronem dzisiaj o osiemnastej. Był w ponurym humorze kiedy o tym mówił. O siedemnastej wstąpiłem na chwilę do kliniki. Akurat wychodziła ta córka Dionizosa, co miała przerąbane urodziny. Ale wyglądała nieźle. Bracia prowadzili ja za ręce do ich domku. Powiedziałam Willowi, o tej rutynowej rozmowie z Chejronem. Ale on tylko uśmiechnął się i próbował mnie uspokoić. Na pożegnanie pocałował mnie w policzek. (Hehe ^^ Nic więcej.~Ribbon) Lekko zarumieniony wyszedłem i skierowałem się w stronę Wielkiego Domu. Byli tam wszyscy grupowi. Oprócz Willa. Usprawiedliwił się że nie może i wysłał Jonathana na swoje miejsce. Przy stole siedziała: Argea, Hier, Syntia, Clarisse, Piper i jeszcze kilka innych dziewcząt. Nie chciałem się gapić. Oprócz nich siedział jeszcze: Percy, Jason, Jonathan i jakiś chłopak od Hefajstosa. Na szczycie stołu siedział Chejron i nasza wyrocznia Rachel, jak zwykle ubabrana farbą. Dosiadłem się obok Argei. Nie była grupową. Pewnie uprosiła Chejrona.
-A więc?-zaczął syn Jupitera.-Po co to zebranie?-Chejron westchnął i skinął Rachel.
-Dzisiaj pojawiła się nowa przepowiednia.-wszystkich zatkało.
-Ale..-widać było, że Percy intensywnie się zastanawia.
-Co to za przepowiednia?-To pytanie zadała Hier.

Na misję wyruszy,
Herosów piątka.

Rodzeństwo pójść musi,
To zaplanowane.
Pnącza pochłoną,
Jej ciało nierozplanowane.
Życie ukradnie,
Kilka lub wcale.
Ślepiec poprowadzi
Prosto i przez fale.

O co chodzi? pytacie.
Koniec tuż pod nosem macie.

  Skończyła i przez chwilę trwała cisza, po czy każdy zaczął przekrzykiwać każdego. Kłócili się kto pójdzie. Jedyni którzy milczeli to: ja, Argea, Hier, Syntia i Jonathan. Nagle Argea podniosła się.
-Cisza!-krzyknęła. Wszyscy usiedli w wpatrywali się w nią oniemiali. Wyglądała jak urodzona przywódczyni. Ona była urodzoną przywódczynią.
-Ale...Czego dotyczy ta przepowiednia?-ledwie usłyszałem te słowa, kiedy burza znowu rozpętała się na nowo. Widziałam, że Argea ledwie nad sobą panuje.
-Powiedziałam koniec!-jej głos wypełnił całe pomieszczenie. Nikt nie śmiał się odezwać. Nawet Clarisse.-Wiem o co chodzi.-opuściła ramiona.-Porwano Persefonę. Oraz Izydę. Te dwie boginie scalały te głupie boskie rodziny przez stulecia. Teraz ich zabrakło. Hades oskarży Zeusa. Zeus Posejdona, a Posejdon zarzuci kłamstwo Hadesowi. To będzie koniec. Musimy je znaleźć.
-Kto pójdzie na misję?-odezwał się Chejron. Znałem na pewno dwóch uczestników.
-My.-powiedziałem jednocześnie z siostrą. Uśmiechnęła się do mnie smutno.
-Ja też muszę.-od stołu wstała Hier.
-Dlaczego?-wtrąciła się Clarisse.
-Matka mi powiedziała.-spuściła głowę.
-Dobrze.-Argea kiwnęła ochoczo głowa. Ale ja wiedziałem że chodzi o coś więcej.
-I ja!-do góry podniosła się Syntia.-Ja myślę, że to o pnączach...to o mnie. "Jej" Jestem jedyną córką Dionizosa.-wszyscy zgodnie pokiwali głowami.
-Brakuje jednej osoby.-Rachel zmarszczyła czoło.
-Taak. Myślę, że to o mnie chodzi tym razem.-Jonathan nawet nie podniósł wzroku.-"Ukradnie" to na pewno syn Hermesa. A ja jestem najlepszym szermierzem z tego domku.-uśmiechnął się szelmowsko.
-A więc ustalone.-Chejron skinął głową i westchnął ciężko.-Argea, prowadzisz tę misję...-nikt nie zaprzeczył.-Wyruszacie...
-W sobotę rano!-wykrzyknęła moja siostra. Chejron spojrzał na nią dziwnie.
-Myślę, że lepiej żebyście wyruszyli jutro, w piątek. Jak najszybciej.
-Nie. Założyłam się z tymi złotowłosymi od Apolla. I muszę wygrać. Misja nie usprawiedliwia. Wyruszamy w sobotę.-wybrała najbardziej zaciętą minę ze swojego repertuaru. Chejron musiał ustąpić.
-No dobrze. Ale z samego rana...-Argea podbiegła tak szybko, że wywaliła krzesło które spadło głośno na ziemię, podbiegła i wtuliła się w tułów centaura.
-Dziękuję.-wyszeptała.-Cherry.-parsknęli śmiechem i śmiali się tak, aż wszyscy opuścili salę. Ostatnia wychodziła Hier, kiedy zaczepił ją Jonathan i zaprosił na sparing na arenie następnego dnia, rano. Uśmiechnąłem się na ten widok. 
-No to co bracie?-Argea oparła dłoń na moim ramieniu.-Misja?
-Misja.-odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

Wiem miało nie być dzisiaj tylko jutro, no ale musiałam. ;-; Przepraszam, jeśli kogoś uraziłam. No to czekam na komentarze. Całusy~Ribbon.

Różne próby z przepowiedniami ;-; I have no idea what i am doing

Tutaj dodam moje smutne próby przepowiedni. Odpowiednia pojawi się dopiero w następnym rozdziale. No więc ten tego. Lepiej nie czytać. Polecam~Ribbon.

Na misję wyruszyć
Kochana musi.
Wybierze:
Miłość, zagłada, uścisk mamusi.
Nie przywita jej lira.
Ciepło-raczej nie.
A zimno zagoni w podboje swe.
Przyjaźnią podzieli się z Nędzą i Rozpaczą.
A dziecko Plutona
W wiecznym śnie skona.
Zmienić przeznaczenie,
może tylko ona.

(Bogowie, nie dość że większość słów nie pasuje, to jeszcze to Dziecko Plutona które nie ma sensu.)

Zginą z nią bliscy
Skona z towarzystwem.
Tak jak zawsze chciała,
Córka Posejdona,
w końcu jest wspaniała.
Umysł niezmącony
Przyda się niezmiernie.
Ale nie na misji.
Uwierz mi choć nie chcesz
Rodzeństwo pójść musi,
To zaplanowane.
Tak jak słońce na niebie.
Niezdecydowane.
Choć wszyscy...

(Teraz Słońce nie ma sensu, ani córka Posejdona. No i w ogóle po co ta zagadka pt. Kto nie idzie? Załamka)

Haha! Za trzecim razem wyszła jako tako przepowiednia. Nie chciało mi się więcej ;-; Do jutra.

List od Hekaciątka ^^

No cześć. ^^ Dzisiaj miał się pojawić jakiś post z akcją, wybuchami itd. Ale nie mogłam, bo potrzebna mi przepowiednia. No i nic nie może mi wpaść do głowy. Więc może zdążę dzisiaj może dodam jutro, ale coś wykombinuje. No i oczywiście~KOMENTUJCIE! Wtedy czuję się potrzebna ;-;
Apollo?! Czy to przez to że Argea wyzwała twoje dzieci?! Jeśli tak to wiedz, że zrobię wszystko, żeby je pokonała!
                                                                                                ~Kocham, Ribbon

Rozdział piętnasty [Argea]

-Źle to wygląda.-wymruczała do mnie Hier przeglądając kartę pacjenta Syntiji .
-Co znowu? Myślałam że nałożyłam błyszczyk!-próbowałam rozśmieszyć przyjaciółkę, ale córka Achlys była dzisiaj w wyjątkowo złym nastroju.
-Argea.-ofuknęła ją czarnowłosa dziewczyna.-To nie żarty. Posłuchaj. "Trzynaście identycznych ran w linii kręgosłupa, każda miała dokładnie jeden centymetr."(tak wiem, wydaje się to wam dziwne, przecież Hier jest ślepa! Ale...~Ribbon)-przewróciłam oczami.
-Ale żyje prawda? Ran już nie ma.-zeskoczyłam z szafki i odebrałam kartę przyjaciółce.
-Tak, wiem. Ale..-widać było że próbuje coś rozgryźć.-Dobra poddaje się. Może po prostu niefortunnie upadła na trzynaście identycznych ostrzy.-wzruszyłam ramionami na co ona głęboko westchnęła. Podeszłam do Syntiji, która cicho odsypiała poprzednią noc. Usiadłam na krawędzi łóżka.
-Trochę mi jej żal.-przyznałam. Hier spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.-No bo..miała mieć wczoraj szesnaste urodziny. Jej bracia bardzo się starali. A potem...kiedy się nie zjawiła...Devowi (bogowie, te odmiany moje XD~Ribbon) odbiło. Bardzo się martwił. Wszyscy się martwiliśmy. No i jak ją znaleźli...-głos mi się załamywał. To było naprawdę smutne.-Jak leżała cała owinięta w winorośle, a obok niej leżał ten trup. Zwykły szkielet.-Hier przysiadła się po drugiej stronie.
-Taak.-odetchnęła głęboko i skupiła wzrok na pościeli.
-Argh.-Sintia usiadła powoli, ale zaraz opadła jakby rażona prądem. Obydwie zerwałyśmy się pospiesznie.
-Hier, zostań z nią. Biegnę po Chejrona.-po czym wybiegłam drzwiami i popędziłam do Wielkiego Domu. Obozowicze patrzyli zdziwieni, a kiedy docierało do nich o co chodzi, rzucali się w stronę kliniki. Nie tylko dla mnie to było dramatyczne. Wpadłam jak tornado na przedsionek i krzyknęłam ile sił w płucach.-Chejronie! Syntia!-za chwilę podkłusował razem z Panem D. z boku.
-Obudziła się?-zapytani z nadzieją. Skinęłam tylko głową. Dionizos rozwiał się pozostawiając zapach winogron.-Wsiadaj Argea.-pokłusowaliśmy do kliniki, gdzie zebrał się już spory tłum. W sali była tylko Syntia, Hier, Dionizos oraz bracia dziewczyny. Ona sama siedziała już spokojnie opierając się o poduszkę i rozmawiając z ojcem. Przytuliła go krótko, po czym już go nie było. Zaraz potem podbiegł do niej Emilio, i zarzucił jej chude rączki na szyje. Tuliła go do siebie gładząc po włosach, kiedy podeszli do niej Dave i Steve. Oni również ją przytulili, Dave trochę dłużej. Już nie wytrzymał a po jego twarzy pociekły łzy. Widać było, że wiele dla siebie znaczą. Nie chciałam im przerywać więc pociągnęłam Hier do wyjścia.
-Zapomniałbym.-Chejron zatrzymał mnie na progu.-O osiemnastej. Stawcie się w Wielkim domu.-był bardzo ponury.
-Jasne, Cherry.-zasalutowałam co na chwilę rozjaśniło mu twarz. Ale tylko na chwilę.
  Kiedy wyszłam Hier już nie było. Pewnie nie wytrzymała i poszła na obiad. Nie byłam głodna, więc poszłam poszukać dzieci Apolla. Pewnie chcecie wiedzieć po co mi to? Ha! Utrę im nosa! Skierowałam się na boisko.
-Hej!-krzyknęłam do któregoś.
-No cześć!-odkrzyknął po czym wrócił do gry.
-Cho no tu!-nie jestem typem cierpliwej osoby. Trafił do kosza i od razu podbiegł obok.
-No co chcesz?-przewrócił oczami.
-Chce się założyć.-wyszczerzyłam się. Byłam pewna że dość psychopatycznie to wyglądało.
-Idź do Hermesa.
-Oh. A chciałam się założyć o to, które wystąpienie bardziej się spodoba w ten piątek.-powoli odwróciłam się i zaczęłam tuptać w stronę domku Hermesa.
-Czekaj!-BINGO!-Poczekaj! O co chodzi z tym zakładem?
-Zakładam, że mój występ spodoba się ludziom bardziej niż wasz. Ten piątek. Zaraz pójdę do Chejrona i wszystko ustalę. To jak?-wyciągnęłam rękę. Spojrzał na nią nieufnie i zapytał:
-Tragedia czy komedia?
-Tragedia.-ręka mi drętwiała. Byłam pewna, że wybierze komedie. Teraz wszyscy lubią komedie. Ale kiedyś to tragedie były górą.
-Komedia.-uścisnął mi dłoń i chytrze się uśmiechnął. Wiedziałam co myśli. "Jestem dzieckiem Apolla. Uuu. Nie pokona mnie. Uuu" Głupoty! Pokonam ich szybko i boleśnie. Tak wiem, bez sensu. Pobiegł najpierw do swoich braci, by potem pobiec do Hermesa, przyjmować zakłady.
  Poczułam kogoś po prawej. Nico.
-Cześć braciszku.-zmierzwiłam mu włosy dłonią.
-Dzięki.-burknął.-O co chodziło z tym chłopakiem?-zmrużył oczy.
-Ohh. Jakie to słodkie. Mój mały braciszek się o mnie martwi. Ale zastanowiłabym się o co chodzi z twoim chłopakiem?-zarumienił się natychmiastowo.
-To nie jest mój chłopak.-wybąkał.
-Nie wierzę ci, ale dobra. Założyłam się z Dziećmi Apolla o to, kto lepiej wypadnie na występie w piątek.-otworzył szeroko buzie.-Co? Pokonam ich z zamkniętymi oczami.
-Skoro tak uważasz...-spojrzał na mnie z politowaniem, na co ja wystawiłam mu język.-Tylko nie mów, że wystawiasz tragedie.
-Tak.-uśmiechnęłam się promiennie.
-Jaką? Jeśli mogę wiedzieć?
-Tragedie zwana moim życiem.

Rozdział czternasty [Syntia]

-Ej! Ty tam!-Clarisse gniewnie przemierzała dystans między nami. Proszę nie. Nie dzisiaj. Przymknęłam oczy z bólu.
-Tak, Clarisse?-wysiliłam się, żeby kąciki moich ust podniosły się w górę.
-To ty! Ty złamałaś miecz mojemu bratu na wczorajszych manewrach!-stała już tylko kilka metrów dalej i szykowała się do ciosu. Byle szybko.
-Tak. To byłam ja.-przyznałam ze skruchą. Próbowałam zrobić krok w lewo. Nic z tego. Za bardzo boli. Pojedyncza łza spłynęła mi pod brodę. Znowu ten ból. Paraliżujący ból. Clarisse podniosła już pięść, ale czyjaś dłoń ją powstrzymała.Nade mną stała dziewczyna z ciemnymi włosami i orzechowymi oczami. Miała na sobie ciemne ciuchy i trampki.
-No cześć.-uśmiechnęła się bez krępacji.-O co chodzi?
-Ona złamała miecz mojemu bratu.-wysyczała Clarisse plując mi w twarz.
-No to może załatwimy to honorowo?-zaproponowała.
-Nie będę tracić na was czasu!-wściekła ruszyła na arenę. Dziewczyna chyba zauważyła, że źle się czuję.
-Coś się stało?-próbowałam się uśmiechnąć, ale chyba się skrzywiłam.
-Nie. Nic. Po prostu...-zamyśliłam się na chwilę.-Boli mnie brzuch. Rozumiesz.
-Tak, jasne. Zaprowadzę cię do kliniki.
-Nie!-powiedziałam może trochę za szybko.-Ja..wolałabym do domku. A tak w ogóle. Jestem Syntia.
-Argea.-uściskała mi dłoń.-Który domek?
-Dionizosa.-skinęła głową i założyła sobie moje ramię na szyję. Bolało jak diabli. Każdy mój ruch bolał. Ale dzisiaj nie było tak źle. Były dni kiedy oddech sprawiał mi ból. A ja musiałam normalnie funkcjonować. Musiałam. Nikt nie wiedział o mojej przypadłości. Doszłyśmy do domku. Mojego domku. Mojego, zarośniętego bluszczem domku. Odetchnęłam z ulga.
-Dzięki. No wiesz, za..-dziewczyna zaraz mi przerwała.
-Spoko. Kumpelo.-uderzyła mnie lekko w ramię i puściła oczko. Kiedy odchodziła zawołała przez ramię.-Jak coś, to szukaj mnie u Hadesa!-i puściła się biegiem.
  Otworzyłam powoli drzwi spodziewając się dzikiej imprezy moich braci. Tak. Miałam samych braci. Żadnej siostry. To dołujące mieć trzech braci.
-Dave! Steve!-po krótkim namyśle zawołałam jeszcze.-Emilio?!-Nic. Zupełnie nic. Pewnie byli na plaży. Albo właśnie planowali przyjęcie na następny dzień. Mam nadzieję że to pierwsze. Nie lubiłam przyjęć. Tak, wiem. Dziwne. Córka Dionizosa a nie lubi imprez. Tak, nie lubię. Tak, zrozumcie. Weszłam po cichu na górę, kierując się do swojego pokoju.
-NIESPODZIANKA!-moi bracia wyskoczyli zza rogu. Dave, najstarszy zmierzwił mi mocno moje włosy, Emilio przytulił mi się do brzucha. Miał tylko dziewięć lat. Za to Steve podniósł mnie nad ziemie, przerzucił sobie przez ramię po czym zniósł na dół.
-Steve!-wrzasnęłam tak głośno, że pewnie słyszeli mnie w domku obok.-Ty szujo!-ciągle krzyczałam ale nie mogłam powstrzymać napadu śmiechu. Bolały mnie mięśnie brzucha i szczęka. Na szczęście zagłuszyło to mój ból w kościach.-O co wam chodzi?!-Steve walnął mnie na kanapę a sam opadł na fotel. Zaraz potem Dave usiadł na krześle a Emilio usiadł obok mnie.-Więc? O co chodzi?
-Masz dzisiaj urodziny siostra!-krzyknął mi prosto do ucha mój najmłodszy brat.
-Ah, tak?-udałam zamyśloną.-Nie. Nie przypominam sobie.-Emilio i Steve zanieśli się śmiechem. Dave wstał i szybko mnie uściskał.
-Mamy dla ciebie niespodziankę.-powiedział i uśmiechnął się TYM uśmiechem.
-Nie.-jęknęłam.-Nie chcę imprezy.-zasłoniłam oczy i skuliłam się na kanapie.
-Nie że nie chcesz. Już wszystko przygotowaliśmy!-Steve zrobił oburzoną minę.
-To na mnie nie działa.-trafiłam go poduszka prosto w twarz. Uśmiechnęłam się z satysfakcją.
-Proooszę.-Emilio wtulił się mocno w moje włosy. Moje serce nie potrafiłoby nie pójść chociaż kości rozsadzałby mi ból.
-No..-nie pozwolili mi dokończyć. Steve złapał mnie za nadgarstki, a Dave za kostki. Emilio wesoło wstał i wspólnie wynieśli mnie z domu.-Co jest?-zaczęłam mocno szarpać.
-Ej, siostruś. Spokojnie. Targamy się do Afrodyty.-Steve zrobił niewinną minę.
-Po co do Afrodyty?-pytanie opuściło moje usta zanim zdążyłam się zastanowić.
-Maja cie zrobić na bóstwo. Impreza na plaży za dwie godziny.-Steve właśnie otworzył srebrzystą furtkę. Z domku wybiegło kilkanaście dziewczyn i chłopaków. Bardzo podekscytowanych. Bracia odstawili mnie na ziemię a wtedy kilku od Afrodyty porwało mnie przez próg ku szafą i lustrom.
  Posadzili mnie przy jednej z toaletek. Od razu podbiegła do mnie grupowa domku, jak ona miała? Ah, tak. Piper.
-Hej.-przywitałam się.
-Witaj.-skłoniła teatralnie głowę i obie parsknęłyśmy śmiechem.-To co robimy?
-Proszę, zero różu. No i może mało makijażu?-zasugerowałam. Nie lubiłam udawać kogoś kim nie jestem.
-Doskonale cię rozumiem.-mrugnęła i zajęła się moimi włosami. Niedługo potem patrzyłam we własne oczy, które akurat były niebieskie. Miałam za babcię Hekate, przez co moje oczy zmieniały kolor. Twarz otulały lekko, jasno-brązowe loki. Makijaż sprawił, że moje oczy stały się wyraziste i większe. Usta pociągnięte błyszczykiem, wydawały się pełniejsze niż zwykle.
-Wow.-szepnęłam cicho, ale byłam pewna, że dziewczyna słyszała, ponieważ uśmiechnęła się z dumą.
-Teraz tylko wystarczy założyć suknię którą ci wybrałam. To będzie eleganckie przyjęcie. Wiesz, wieczór, światełka, piękne suknię i marynarki, koszulę...-wymieniała odchodząc w stronę garderoby. Natomiast ja poczułam znowu ten ból. Ściskał mi klatkę piersiową, wbijając żebra w płuca. Nie czułam rąk ani nóg. Czaszkę dosłownie mi rozsadzało. A mimo to milczałam. Siedziałam nieruchomo wpatrując się w samą siebie. Ból już tak nie przeszkadzał, jak kiedyś. Dwa lata wcześniej zwijałabym się na podłodze, płacząc i ciskając wyzwiskami na prawo i lewo. A teraz, nic. Siedziałam tak, aż przyszła Piper.
-Coś się stało?-ściągnęła brwi.
-Nie. To trema.-uśmiechnęłam się niewinnie.
-Yyy..ok.-nagle jakby sobie o czymś przypomniała.-Ah! Mam sukienkę!-pokazała mi piękną fioletową suknię do ziemi, bez pleców. Miała delikatne ramionka z atłasu. I tak pięknie się błyszczała. To była suknia w stylu syrenka. I te śliczne zdobienia przy biuście.
-Bogowie.-zakryłam buzię ręką. Nie chciałam się rozryczeć tak przy ludziach.
  Kiedy sukienka już leżała na mnie idealnie i założyłam obcasy, poczułam się jak bogini. Ledwo powstrzymywałam się od płaczu. Zwykle nie ryczę bez powodu, ale...wyglądałam tak przepięknie. Dzięki Pipes.
-Wyglądasz pięknie.-usłyszałam głos od drzwi. Steve stał tam i patrzył się na mnie dumnie. Sam miał zaczesane włosy i smoking.
-Dzięki.-na pewno się zarumieniłam.-Ćwoku.-dodałam po chwili i wybuchliśmy śmiechem.
-Nie wiedziałem, że moja siostra tak szybko dorośnie.-westchnął cicho, podszedł i wtulił mi się w loki.
-Ej.-powiedziałam cicho.-To dopiero szesnaste urodziny.-próbowałam go pocieszać?-A teraz wynocha.-popchnęłam go lekko w stronę drzwi. Ukłonił się lekko i odbiegł w stronę plaży. Może nie będzie tak źle. 
  -Nie musisz powstrzymywać się od płaczu.-powiedziała Piper kiedy ściskałam ją na odchodne.-To wodoodporny makijaż.-odepchnęła mnie na odległość ramion.-Widzimy się niedługo. Teraz ja muszę się przygotować.-jeszcze raz ją ścisnęłam i wyszłam powoli na dwór.
  Do plaży miałam jeszcze kawałek. Musiałam przejść przez krótki odcinek lasu. A było ciemno. Bardzo. Chyba nikt nie pomyślał, żeby oświetlić drogę. Raz się żyję. W szpilkach i opinającej sukni ruszyłam między drzewa. Co chwilę widziałam jasne ślepia wlepiające we mnie wzrok. Właśnie doszłam do granicy drzew, gdzie zaczynał się piach. Odetchnęłam z ulgą i zrobiłam krok w tę stronę.
  Nagle ktoś brutalnie chwycił mnie za piersi jedną ręką i zakrył usta drugą. Zdążyłam cicho pisnąć, zanim porwał mnie w mrok. Próbowałam się złapać czegokolwiek. I nie, nie było mi szkoda paznokci, fryzury czy sukni, zresztą, nie za bardzo ucierpiały. Próbowałam zobaczyć kto mnie trzyma, ciągnie niemiłosiernie w stronę sosny. Ale nic nie widziałam, było za ciemno. Zamknęłam oczy i skupiłam się na moich plecach. Wiem że się uda. To była cześć która była najbliżej ciała nieznajomego. Skup się.
  Ktokolwiek to był z cichym jękiem osunął się na glebę. Po chwili swobodnie stałam. Ale moje plecy przeszywał tak straszny ból, że musiałam opaść na kolana. Klęczałam nad ciałem, jeszcze żył, głośno oddychając. Czułam jak po plecach cieknie mi gorąca krew. Po kilku minutach klęczenia, zmógł mnie sen. Tak bardzo bolało. Gość obok nie ruszał się. Wiedziałam że tak będzie. W końcu sama go raniłam. Opuściłam się na ziemię i leżałam. Cicho. Bardzo cicho. Najpłytszy oddech odbijał się bólem po całym moim ciele. Łzy płynęły spokojnie po mojej twarzy wsiąkając w ziemię, z której wychodziły dzikie winorośle, oplatając mi łagodnie ręce jakby chciały powiedzieć "Spokojnie, już spokojnie."
  Usłyszałam czyjeś  nawoływania. Chciałam krzyknąć. Bardzo chciałam. Ale tak cholernie bolało. Zanim się spostrzegłam zasnęłam niespokojnym snem.

Rozdział trzynasty [Hier]

  Cześć. Dopiero teraz zaczyna się właściwa fabuła. Chciałam wcześniej pokazać, jak wyglądał związek Nico-Argea. No po prostu trochę zapoznać was z tą postacią. No to może zaczynajmy. ^^

  Jestem ślepa. Nie, nie żartuje. Przez cały czas unoszę się w ciemności. Nic nie widzę. A najlepsze jest to, że nikt o tym nie wie. Tak dobrze nauczyłam panować się nad odruchami, że nikt nie zauważył, no, mojego kalectwa.
  Ale przez to, że brakuje mi jednego zmysłu, inne po prostu się wyostrzyły. Słyszę to, czego nie słyszą inni. Czuję to, czego nikt nie czuł. Smaki są finezyjną symfonią pełną różnych nut. I nie, nie brakuje mi wzroku. Nauczyłam się tak żyć. Ale boję się, że Chejron mnie rozgryzie. Nie, nie może. Nie wyśle mnie na misję. A ja muszę się na niej znaleźć. Co z tego, że nikt jeszcze nie wie o tej przepowiedni. Nie szkodzi. Niedługo się dowiedzą.
  Nie dawno wsiedliśmy do obozowego busa, który miał nas dowieść do Obozu Herosów. Pozwoliłam Argei usiąść razem z Nico po czym znalazłam sobie ustronne miejsce i zajęłam obydwa siedzenia, wyciągając nogi, żeby nikt się nie dosiadł. Założyłam słuchawki, puściłam jakąś dołującą piosenkę i wyciągnęłam komiks, tak dla zachowania pozorów. Wodziłam pustym wzrokiem po kartkach, co chwile przewracając stronę.
-Hej, Słońce.-usłyszałam głos nad głową. Jakiś chłopak opierał się o wezgłowie mojego fotela. Na szczęście nie widział moich oczu. Chciałby zrobić to co wszyscy w tej sytuacji. Albo zacząłby lamentować nad sobą, albo nade mną. Nie odezwałam się. Wcisnęłam mocniej słuchawki, chociaż zaczynała boleć mnie już głowa. A były ustawione tak cicho, że gdybym ściszyła o jedną kreskę, nic bym już nie słyszała.
-Haloo.-poczułam powietrze. Machał mi ręką przed twarzą. Ciągnęłam słuchawki.
-Czego?-słuchem wyśledziłam jego twarz i tam zatrzymałam spojrzenie.
-Jonathan, Syn Hermesa.-wyciągnął rękę. Bez wahania ścisnęłam ją.
-Możesz mi mówić Hier. Nie lubię swojego imienia.-wytłumaczyłam.
-Czyli nieuznana?-czy ja wyczułam współczucie w jego głosie?
-Uznana, uznana.-machnęłam ręką po czym wróciłam do "czytania". Usłyszałam odbicie i chłopak siedziała już obok mnie, odpychając moje nogi z drugiego fotela. Niechętnie je zdjęłam, przewracając oczami.
-W takim razie?-wyraźnie czekał na odpowiedź. Poczułam na sobie wzrok Argei i usłyszałam jej cichy chichot. Spojrzałam w jej stronę i wystawiłam język. Skoro uważa że możemy im ufać.
-No dobrze. Hieronima Santiado de Cali. Córka Achlys.-czekałam na to aż zachłyśnie się powietrzem. Jedyne co to trochę przyspieszył mu puls.-Nie bój się. Nic ci nie zrobię.
-Jestem od Hermesa. Niczego się nie boję.-byłam pewna że dumnie wypiął pierś i podniósł podbródek. Parsknęłam śmiechem.
-Więc dlaczego serce szybciej ci zabiło?
-Co?-dało się słyszeć, że stracił rezon.
-Słyszę takie rzeczy.-westchnęłam i wzruszyłam ramionami.
-Aha. Co czytasz?-chciał zmienić temat. Na szczęście byłam na to przygotowana.
-Właściwie nie wiem.-powiedziałam zgodnie z prawdą. Teraz on cicho się roześmiał. Pokazałam mu okładkę.
-Marvela? Spoko. Tez lubię super-bohaterów.-miałam pewność, że szeroko się uśmiecha. Znałam dzieci Hermesa. Miło mi się z nim rozmawiało. Co z tego, że całe życie błądziłam w ciemnościach?-Czekaj.-zamyślił się.-W obozie nie ma domku dla Achlys.
-Nie dziwię się.-roześmiałam się na cały autobus. Kilka osób odwróciło się w nasza stronę. Poczułam emocje kilku dziewczyn od Afrodyty. Były zazdrosne. Czyli trafił mi się przystojny towarzysz.-Ale poradzę sobie. Radziłam sobie dość długo. Kto chce nędzę i rozpacz w domu, prawda?-poczułam, że mój kolego traci humor.-Hej. Nie smutaj. Mi nie jest przykro.-na dowód uśmiechnęłam się szerzej. Nie było mi smutno. Nie czułam rozpaczy. W tym momencie, oczywiście. W końcu to ja byłam Rozpaczą.
-No, jak chcesz?-westchnął cicho.-A co będziesz robić w obozie?-"Wybiorę się na misję"
-Właściwie nie wiem. Trochę pożyję. Trochę poćwiczę.-bezwiednie zaczęłam bawić się bransoletką na nodze. Tak, noszę bransoletkę na nodze. Są to czarne koraliki, przez które przechodzi krwisto-czerwona linia. No i wisi na niej zawieszka, przepięknie zdobiony miecz. Jeśli ją oderwę, podrośnie w śmiertelne ostrze od mojej matki. No i pewnie ciekawi was, jak ja walczę. Przecież nie widzę, prawda? Ale muszę się pochwalić, że umiem walczyć bardzo dobrze. I nie raz pokonywałam dzieci Aresa.
  Chłopak rozpromienił się i zapytał:
-Może nauczę cię walki na miecze.
-Umiem walczyć.-burknęłam na tyle głośno, żeby usłyszał.
-Oh. W takim razie podszkolę cię. Jestem jednym z najlepszych szermierzy.
-Ok, dobra.-fala jego emocji zalała mnie po szyję. Był bardzoo szczęśliwy.-Ej! Spokojnie! Uspokój się!-powoli zaczęłam się krztusić. Co za dużo, to nie zdrowo. Jego emocje opadły. Zaczął się martwić.
-Ej co jest?-zapytał kiedy się uspokoiłam.
-Nic. -skłamałam-strasznie tu duszno.-widziałam że nie wierzył i czeka na dalsze wyjaśnienia, ale wtedy uratował mnie nasz stuoki szofer.
  Bus zatrzymał się, a ja na ślepo wstałam. Jonathan pomógł mi dojść na dwór. Wybąkałam coś o tym że już mi lepiej, po czym dałam się pociągnąć Argei w stronę sosny na wzgórzu.

piątek, 5 grudnia 2014

Rozdział dwunasty [Nico]

  Wiele rzeczy zdarzyło się w krótkim odstępie czasu. Moja siostra ożyła. Napadły nas pająki. Argea oszalała i została psychopatką. Sama jedna pokonała Arachne,a po milutkiej rozmowie z dwoma boginiami wyrosły jej skrzydła i wzbiła się w powietrze. Jednym słowem wywołała złotą falę, która naprawiła barierę, ale i nas wszystkich. Skrzydła zniknęły, a ona spadała teraz nieuchronnie w stronę ziemi, paląc się. Rzuciłem się w stronę siostry, chociaż wiedziałem że dużo nie zdziałam. Była za daleko. Chciałem krzyknąć do Jasona, ale on zemdlał z braku sił. A więc wracając do mojej pięknej listy. Percy krzyknął jakieś imię. Po niemiłosiernej długiej chwili, przerywanej tylko krzykami ludzi i próbami ratowania spadającej Argei, która wydawała się dziwnie spokojna, w powietrzu pojawiła się łódź ciągnięta przez....lwo-orła? Czekajcie przerwa. Ale jak? Argea spadła na pokład łodzi, która już za chwilę wylądowała na środku polany. Percy stał chwilę patrząc i niedowierzając, za to ja od razu rzuciłem się na pokład.
  Na łodzi były dwie osoby plus Argea. Był to chłopak który miał chyba z osiemnaście lat i dziewczyna w wieku, może, szesnastu.(Pewnie pomyliłam się z wiekiem jak coś pokręciłam napiszcie~dopis autorki) Blondynka już klęczała przy Argei przykładając jej dłoń do czoła i mamrocząc jakieś słowa. Chłopak przyjrzał mi się podejrzliwie i skierował wzrok w stronę Perciego który właśnie wspinał się na pokład.
-Percy.-powiedział spokojnym tonem.
-Hej, Carter.-chłopak uśmiechnął się i wyciągnął dłoń do nieznanego chłopaka.
-Czyli...wy już się znacie?-spytałem zdezorientowany.
-Tak. Chyba, to było dwa lata temu? Tak?-Carter pokiwał głową, po czym wyciągnął rękę w moją stronę.
-Carter Kane, mag dwudziestego pierwszego nomu.-potrząsnąłem jego dłonią i sam przedstawiłem się krótko.
-Nico di Angelo, syn Hadesa.
-Carter!-ta blondynka wydzierała się na cały statek. Szybko spojrzałem na polanę. Ludzie czekali na wieści co z ich przywódczynią. Jason i Piper próbowali wszystkich uspokoić. Pokazałem im kciuk w górę i podbiegłem do Argei.
-Hej.-przywitałem się, wiem to było głupie. Ale co mogłem powiedzieć siostrze, która nie żyła,a potem znowu żyła a potem...argh....to trudne.
-Cześć Nico.-powiedziała słabym głosem.
-Nic jej nie będzie, to silny mag.-stwierdziła dziewczyna odrywając dłoń od czoła mojej siostry.-Sadie Kane, również mag dwudziestego pierwszego nomu. Nagle przypomniałem sobie że powinienem być zły na siostrę.
-A ty co się szczerzysz?! Chciałaś żebym zginął na zawał?! Co to było?! Chciałaś ożyć, żeby zginąć?! Jesteś...-głos już mi nie wytrzymał.-Jesteś głupia.-spuściłem głowę, tak że włosy zakryły mi oczy. Poczułem dłoń na czole. To Argea odgarniała mi pasemko po pasemku.
-Zginęłabym za swoich. Zawsze i wszędzie.-wyznała.-Ale wcześniej musiałam się hamować. Musiałam na siebie uważać. Bariera zależała od mojego życia.
-Czyli co? Chciałaś zginąć i zniszczyć ją doszczętnie?-usłyszałem głos Perciego za plecami. On naprawdę ma glony w mózgu. Przecież powiedziała "wcześniej"
-Przepisałaś ją na kogoś innego prawda?-spytałem się cicho. Ona tylko skinęła głową.-Na kogo?
-Na Zeusa.-odparła zamyślona.-Mój dom będzie trwać do końca bogów. I nie będzie zależał ode mnie. Będę wolna.-nadal zaciskała dłoń na amulecie. Usłyszałem jakieś głosy w tyle. Nawet nie zauważyłem jak Percy, Carter i Sadie zostawili nas samych. Pomogłem jej wstać i wtuliłem się mocno z jej włosy. Pachniały dymem. Zaśmiałem się w duchu.
-Co to?-wskazałem na wisiorek.
-Powiem wszystkim jednocześnie. Nie chce powtarzać tej samej historii każdemu z osobna.-zmierzwiła mi włosy po czym podbiegła do naszych nowych przyjaciół i ścisnęła oboje. Sadie coś jej powiedziała i pogroziła palcem. Argea tylko zaśmiała się głośno i odepchnęła dziewczynę na ścianę. Po chwili obydwie wybuchły śmiechem a nasza trójka patrzyła się na nie jak na wariatki.
  Kiedy doszliśmy do namiotu strategów czekało tam na nas kilka osób, a właściwie: Oktawian, Connie i Buck, który od razu podbiegł i przytulił Argeę.
-Co się stało?-pisnęła Connie. Oktawian miał opanowany wyraz twarzy. Wyglądał jakby czekał na rozkazy.
-Oktawian? Idź proszę ogłoś, że nic mi nie jest i zadzwoń do tych którzy wyjechali, że mogą wracać. Dobrze?-Argea pierwsza przerwała niezręczną ciszę. Blondyn skinął głową i pośpiesznie wyszedł. Usiedliśmy wszyscy przy stole na środku. Percy chciał wyjaśnić Carterowi kim jesteśmy, ale okazało się że Argea go ubiegła.
-Oni wiedzą Percy. Dowiedzieli się dwa lata temu. Powiedziałam im wszystko. I teraz mogę powiedzieć ci wszystko o nich.-zaczęła opowieść o bogach Egiptu. Nie wszystko rozumiałem, ale...
-Skąd to wiesz?-zapytałem się po prostu kiedy skończyła. Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech.
-Chciałam do tego dojść. Wiedzieli o tym tylko Carter, Sadie no i bogowie. Ja...ja nie jestem bezpieczna. Wiesz? Chodzi mi o to że jestem mieszanką. Jestem takim mago-herosem. Miałam przodków faraonów. A teraz mam jeszcze boskiego rodzica. Mam moce i maga i herosa. Dwa lata temu, wyszłam z Tartaru. Miałam już wracać.-Buck chciał jej przerwać ale nie dała dojść mu do słowa.-Tak wiem. Plotki są różne. Wszyscy myślą, że byłam dwa lata w Tartarze. Nie. Byłam tam tylko rok. I wtedy wyszłam jakąś szczeliną i spotkałam tego demona. Akurat walczyła z nim Sadie no i tak jakoś wyjaśniła mi że jestem magiem. Szybko zrozumiałam i chciałam opanować tę moc. Więc rok mieszkałam w Domu Broklińskim.(to pewnie też źle ;-;~dopisek autorki) Miałam ćwiczenia indywidualne, bo nie chciałam żeby ktoś mnie zobaczył, poznał. Chciałam tylko trochę opanować nowe moce. Więc zajęłam się ścieżką Izydy.-wskazała na swój amulet.-Jest dla mnie patronką. Dlatego rozmawiałam z nią przed...naprawieniem kopuły.-zacięła się na chwilę.
-I poradziłaś sobie nieźle!-do rozmowy wtrąciła się Sadie.-To było naprawdę ekstra. Wiecie że Argea jest trzecim najlepszym magiem w tej okolicy?-dziewczyna spiorunowała ją wzrokiem.
-I to jest problem. Jestem niebezpieczna. Powinnam zginąć wiele razy. Ale bogowie zarzucili ten pomysł. Jestem też zbyt cenna.-pokazała palcami cudzysłów.-Wiele bogów mnie lubi. Wiecie pomagam im. Nie przychodzę z misją czy z prośbą. Czasami odwiedzam bogów tak o. Jestem ich maskotką. To znaczy dla niektórych.
-Persefona...-zacząłem ale nie dała m skończyć.
-Persefona mnie kocha, jak własną córkę. Martwi się o mnie. Czasami jest nadopiekuńcza, ale szczerze mówiąc ja też ją...lubię. Często mi pomaga. Wiem że to głupio brzmi, ale...-spojrzała nam w oczy.-Bogowie są dla mnie jak rodzina. Szalony wujek Dionizos, wymagająca ciocia Nike. I takie tam. Apollo nauczył mnie grać na gitarze.-wszyscy patrzyliśmy się na nią oniemieli. No oprócz Cartera i Sadie, oni pewnie już znali tę historię.-Więc tak pomyślałam, że wezmę sobie wolne i spędzę kilka tygodni z moim młodszym bratem w Obozie Herosów.-nagle spochmurniała.
-Co jest?-zmarszczyłem brwi.
-Ja...po prostu myślę, że już pora.-wymamrotała.-Connie. Poślij proszę po Hier.
-Hier?-Percy wyglądał jakby chciał parsknąć śmiechem. Ale Argei nie było do śmiechu.
-To zdrobnienie.-przewróciła oczami.-Ona nie lubi swojego imienia. Jej tak jak moje jest starogreckie. Przetłumaczenie mojego brzmi dość paradoksalnie.
-Ah tak?-uniosłem brew i spojrzałem na siostrę.
-No wiesz. Jestem dzieckiem Hadesa a na imię mam "Jasna".-wszyscy parsknęli śmiechem. Tak to było zabawne.(Wcale nie~dopis autorki) Do namiotu wbiegła dziewiętnastoletnia dziewczyna. Włosy miała czarne jak noc. Była chuda i blada. Jej tęczówki były krwisto czerwone. Ale nie wyglądała strasznie. Odczułem wręcz potrzebę, żeby podbiec, objąć ją ramieniem i chronić przed złem tego świata. Wyglądała na taka kruchą i nędzną. Ale wmaszerowała pewnie.
-Witaj Argea. Cieszę się że żyjesz.-dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie podeszła i przytuliła moją siostrę.-Jestem Hier, córka Hermesa.
-Już czas.-powiedziała Argea.-Możesz powiedzieć prawdę.-czarnowłosej powiększyły się źrenicę.
-Ale...na pewno.-przełknęła ślinę i popatrzyła na nas nieufnie.
-Tak, zabieram cie do Obozu Herosów.-Argea odparła spokojnie i zaczęła szukać czegoś między papierami.
-Możesz nam zaufać.-Percy odezwał się bardzo łagodnie, ale i pewnie.
-Dobrze Argea. Skoro mnie tam zabierasz...-przegryzła wargę.-Jestem Hieronima Santiado de Cali , córka Achlys.