czwartek, 4 grudnia 2014

Rozdział jedenasty [Nico,Argea]

  Głupie życie. Głupi ludzie. Głupi ja. Głupie wszystko! Właśnie wkładałem koszulę na...pogrzeb Argei, kiedy do mojego namiotu wpadła Piper i nawrzeszczała na mnie.
-Nico! Bierz broń!-wypaliła, a ja złapałem mój czarny miecz i w niedopiętej koszuli wypadłem prosto w bitwę. Z lasu wypełzały pająki. Dziesiątki pająków. Może nawet setki czy tysiące. Jason przypalał je piorunami, a Piper próbowała zebrać je w większe grupki dając większe szanse synowi Jupitera. Percy, czego można było się spodziewać, osłaniał Annabeth, która stała z szeroko otwartymi oczami jak słup soli. Will pewnie był w klinice i opatrywał rany, razem z resztą od Apollina. Wszystkie dzieci zostały odprawione do namiotu strategów gdzie miały się nimi zająć ci od Ateny. Podbiegłem do Annabeth i złapałem ją ze rękę. Po chwili byliśmy wśród przerażonych dzieciaków. Zostawiłem Ann z Connie i wróciłem na pole bitwy. 
  Z pomiędzy drzew wychodziły coraz większe pająki. Wszyscy walczyli bardzo dzielnie, ale nie dawaliśmy sobie rady. Jason był już wykończony przyzywaniem piorunów. Percy próbował odciągnąć stwory w stronę jeziora ale zagradzały mu drogę. Tak, mieliśmy przechlapane. Ciąłem te głupie stworzenia jeden po drugim, ale na ich miejsce przybywały następne. Z zachodniego krańca polany wyłoniła się Arachne. Nie byliśmy na to przygotowani. W kilka sekund zabiła kilku ludzi oraz raniła następnych. Po chwili stała już na środku łąki i przyglądała się wszystkim krytycznie.
-Hmm..A gdzie moja mała Annabeth?-zanuciła jakąś wesołą melodyjkę.-Ta która zrzuciła mnie do Tartaru?
-Odejdź!-Piper próbowała użyć czaromowy, ale na Arachne najwyraźniej nie działała. Pajęczyca zaśmiała się szyderczo.
-Nie ma już z wami naszej słodkiej dziewczynki.-wyszczerzyła "zęby" w okrutnym uśmiechu.-Jak on miała?-świdrowała mnie wzrokiem. Ona wiedziała. Wiedziała, że mnie to najbardziej boli. Co za jędza!
-Argea.-wydawało mi się że wszystko stanęło, ucichło, włącznie z moim sercem. Z namiotu wyszła dziewczyna w czarnej sukni którą rozwiewał wiatr. Szła powoli w stronę Arachne. Uniosła podbródek i dumnie patrzyła się w oczy tej pajęczycy. Tylko ,że coś było nie tak. Dopiero teraz spojrzałem jej w oczy. Były całkowicie czarne. Wyglądały jak czarne dziury. Wciągały i nie chciały wypuścić. Ja wpatrywałem się całkowicie oszołomiony w moją siostrę. I chyba miałem otwartą buzię, ponieważ spojrzała na mnie i wyszczerzyła zęby w makabrycznym uśmiechu. To było bardzo dziwne. Bardzo. Zwróciła twarz w stronę wroga i dalej sunęła spokojnie w tamtą stronę.
  Ludzie zaczynali szeptać. Niektórzy nie dowierzali. Niektórzy uśmiechali się i mówili, że byli tego pewni. Ja sam nie wiedziałem o co chodzi. Co poniektórzy byli tak samo zdziwienie jak ja. Zwróciłem oczy z powrotem na Argeę. Arachne zaczęła się cofać. Nie dało się ukryć. Była przestraszona.
-Argea?-zapytała niepewnie.
-Tak. Ja.- wyglądała jak psychopatka. Ten uśmiech, oczy, poza i głos. Niemal władczy. Niósł się po polanie i lesie. Była już zaledwie kilkanaście metrów od pajęczycy, kiedy spod jej stóp wypełzły dwa węże. Jeden był koloru krwi a drugi czarny jak niebo nocą. Zaczęły wspinać się po materiale sukni, owinęły się w pasie i szły dalej w górę. Argea nie przerywała marszu. Kiedy węże doszły do dłoni zmieniły się w dwa baty takich samych kolorów co gady. Arachne miała minę typu "Ops. Nie ten adres." i była już w połowie drogi do lasu. 
  Dziewczyna zaatakowała pierwsza. Odcięła jedną z nóg pająka jednym ruchem ręki. Zaraz potem zawirowała wokół potwora raniąc go z wszystkich stron w odwłok. Arachne była wściekła i wyła z bólu. Za to uśmiech Argei powiększał się z każdą chwilą. Naprawdę, bałem się tej wersji swojej siostry. Od pasa w dół zmieniła się w dym i podleciała na wysokość głowy pajęczycy. Odcięła ją w jednej sekundzie. Opadła powoli na ziemię. Kopnęła łeb pająka, a on poturlał się między drzewa. Ciało rozsypało się w pył. Pająki zaczęły jednoczyć się i masowo przekraczały granicę. Argea zamrugała oczami które wróciły do normalnej formy. Baty zmieniły się w węże, które zwinęły się w bransolety. Spojrzała na tę falę odwłoków zamierzających zniszczyć obóz, ścisnęła wisiorek na szyi i wyszeptała jakieś słowo. Nie słyszałem jej, byłem za daleko. Chciałem do niej podbiec i sprawdzić co z nią. Niepokoiła mnie ta zmiana w....właściwie w co? Wyglądała jak demon. Dziewczyna stała na środku ze zwieszoną głową. Ludzie bali się odezwać, czy też ruszyć. Pająki były już wszędzie na granicach. Przechodziły między pniami, kamieniami i ludźmi. Tylko Argea była ich celem. Zemsta za panią. Chciałem krzyknąć, ale coś mnie powstrzymywało. Otoczyły już ją. Była w potrzasku. Ściskała ten swój medalion i coś mamrotała.
-Argea!-postanowiłem krzyknąć. Ona tylko zerknęła w moją stronę, po czym wróciła do mamrotania. Wyglądała jakby z kimś rozmawiała. Próbowałem wytężyć wzrok, ale to co zobaczyłem było bardzo dziwne. Ale jestem herosem, powinienem przywyknąć. Po prawej stronie stała...czy to Persefona? Obejmowała Argeę ramieniem i coś mówiła. Głaskała ją po włosach i twarzy. Po lewej stała jakaś kobieta. Wyglądała królewsko. Miała białą suknię, czarne włosy i złote bransolety. Wydawało mi się czy ją poznaję. Ona również coś tłumaczyła, pogłaskała bransoletki na przemienianiach Argei, pocałowała ją w czoło i rozwiała się jak piasek. Persefona poprawiła jej włosy, pocałowała w policzek i zniknęła w ciemnościach. Zobaczyłem łzy na twarzy dziewczyny. Puściła amulet i wypowiedziała pojedyncze słowo. Z łopatek wyrosły jej piękne, mieniące się kolorami skrzydła. Wszystkich zatkało. Niektórzy wzdychali z zachwytem. 
  Argea posłała mi smutny uśmiech i wzleciała w niebo.
                                                                                 ***
  Prawdopodobnie ostatni raz widziała Nico. Prawdopodobnie ostatni raz widziała swoich ludzi. Prawdopodobnie ostatni raz widziała Bucka. Widziała wszystko po raz ostatni. Łzy płynęły jej po policzkach i nie wstydziła się tego. W końcu zaakceptowała swoje korzenie, swoich przodków. Była szczęśliwa. Fajnie że zrobiła to wszystko przed śmiercią. Odbyła krótką naradę z Persefoną i Izydą. Musiała to zrobić. Persefona uratowała ją wtedy, żeby zginęła teraz, za swoich. Lecąc w górę myślała jak to zrobić. To znaczy, wiedziała jak. Wzlatując jeszcze wyżej modliła się do Zeusa. Przeprogramowała barierę na życie boga gromów. Tak. Teraz może zginąć, a bariera będzie trwać. Aż do końca bogów. Westchnęła z ulgą. Zawsze chciała to zrobić. 
  Dotarła do końca kopuły. To znaczy, nie było już kopuły. Nie tak fizycznie. Już nie trzymała potworów z daleka. Kiedy podleciała bliżej zauważyła nikłą niebieską poświatę. Teraz wszystko zależy ode mnie. Dotknęła bariery.
-Maat.-powiedziała z pewnością jakiej nigdy nie słyszała w swoim głosie. Złota aura okryła polanę i lasy. Pająki zniknęły. Ludziom zniknęły rany. Za to ona czuła się wykończona. Skóra ją paliła, skrzydła zniknęły i zaczęła spadać. Nie czuła już ciała. Widziała płomienie liżące jej suknie. Widziała twarze Izydy i Persefony. Widziała ziemię gdzieś nisko. 
  Już jej to nie obchodziło. Spadała plecami do ziemi i ściskała amulet Izydy. Uśmiechnęła się ostatni raz. 
  "Umarłam?"

2 komentarze:

  1. Nie wiem jak ująć w literkach niesamowitość tego rozdziału po prostu MEGA
    Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego tak głupio szczerzę się do monitora? XD A no tak. Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń