niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział czternasty [Syntia]

-Ej! Ty tam!-Clarisse gniewnie przemierzała dystans między nami. Proszę nie. Nie dzisiaj. Przymknęłam oczy z bólu.
-Tak, Clarisse?-wysiliłam się, żeby kąciki moich ust podniosły się w górę.
-To ty! Ty złamałaś miecz mojemu bratu na wczorajszych manewrach!-stała już tylko kilka metrów dalej i szykowała się do ciosu. Byle szybko.
-Tak. To byłam ja.-przyznałam ze skruchą. Próbowałam zrobić krok w lewo. Nic z tego. Za bardzo boli. Pojedyncza łza spłynęła mi pod brodę. Znowu ten ból. Paraliżujący ból. Clarisse podniosła już pięść, ale czyjaś dłoń ją powstrzymała.Nade mną stała dziewczyna z ciemnymi włosami i orzechowymi oczami. Miała na sobie ciemne ciuchy i trampki.
-No cześć.-uśmiechnęła się bez krępacji.-O co chodzi?
-Ona złamała miecz mojemu bratu.-wysyczała Clarisse plując mi w twarz.
-No to może załatwimy to honorowo?-zaproponowała.
-Nie będę tracić na was czasu!-wściekła ruszyła na arenę. Dziewczyna chyba zauważyła, że źle się czuję.
-Coś się stało?-próbowałam się uśmiechnąć, ale chyba się skrzywiłam.
-Nie. Nic. Po prostu...-zamyśliłam się na chwilę.-Boli mnie brzuch. Rozumiesz.
-Tak, jasne. Zaprowadzę cię do kliniki.
-Nie!-powiedziałam może trochę za szybko.-Ja..wolałabym do domku. A tak w ogóle. Jestem Syntia.
-Argea.-uściskała mi dłoń.-Który domek?
-Dionizosa.-skinęła głową i założyła sobie moje ramię na szyję. Bolało jak diabli. Każdy mój ruch bolał. Ale dzisiaj nie było tak źle. Były dni kiedy oddech sprawiał mi ból. A ja musiałam normalnie funkcjonować. Musiałam. Nikt nie wiedział o mojej przypadłości. Doszłyśmy do domku. Mojego domku. Mojego, zarośniętego bluszczem domku. Odetchnęłam z ulga.
-Dzięki. No wiesz, za..-dziewczyna zaraz mi przerwała.
-Spoko. Kumpelo.-uderzyła mnie lekko w ramię i puściła oczko. Kiedy odchodziła zawołała przez ramię.-Jak coś, to szukaj mnie u Hadesa!-i puściła się biegiem.
  Otworzyłam powoli drzwi spodziewając się dzikiej imprezy moich braci. Tak. Miałam samych braci. Żadnej siostry. To dołujące mieć trzech braci.
-Dave! Steve!-po krótkim namyśle zawołałam jeszcze.-Emilio?!-Nic. Zupełnie nic. Pewnie byli na plaży. Albo właśnie planowali przyjęcie na następny dzień. Mam nadzieję że to pierwsze. Nie lubiłam przyjęć. Tak, wiem. Dziwne. Córka Dionizosa a nie lubi imprez. Tak, nie lubię. Tak, zrozumcie. Weszłam po cichu na górę, kierując się do swojego pokoju.
-NIESPODZIANKA!-moi bracia wyskoczyli zza rogu. Dave, najstarszy zmierzwił mi mocno moje włosy, Emilio przytulił mi się do brzucha. Miał tylko dziewięć lat. Za to Steve podniósł mnie nad ziemie, przerzucił sobie przez ramię po czym zniósł na dół.
-Steve!-wrzasnęłam tak głośno, że pewnie słyszeli mnie w domku obok.-Ty szujo!-ciągle krzyczałam ale nie mogłam powstrzymać napadu śmiechu. Bolały mnie mięśnie brzucha i szczęka. Na szczęście zagłuszyło to mój ból w kościach.-O co wam chodzi?!-Steve walnął mnie na kanapę a sam opadł na fotel. Zaraz potem Dave usiadł na krześle a Emilio usiadł obok mnie.-Więc? O co chodzi?
-Masz dzisiaj urodziny siostra!-krzyknął mi prosto do ucha mój najmłodszy brat.
-Ah, tak?-udałam zamyśloną.-Nie. Nie przypominam sobie.-Emilio i Steve zanieśli się śmiechem. Dave wstał i szybko mnie uściskał.
-Mamy dla ciebie niespodziankę.-powiedział i uśmiechnął się TYM uśmiechem.
-Nie.-jęknęłam.-Nie chcę imprezy.-zasłoniłam oczy i skuliłam się na kanapie.
-Nie że nie chcesz. Już wszystko przygotowaliśmy!-Steve zrobił oburzoną minę.
-To na mnie nie działa.-trafiłam go poduszka prosto w twarz. Uśmiechnęłam się z satysfakcją.
-Proooszę.-Emilio wtulił się mocno w moje włosy. Moje serce nie potrafiłoby nie pójść chociaż kości rozsadzałby mi ból.
-No..-nie pozwolili mi dokończyć. Steve złapał mnie za nadgarstki, a Dave za kostki. Emilio wesoło wstał i wspólnie wynieśli mnie z domu.-Co jest?-zaczęłam mocno szarpać.
-Ej, siostruś. Spokojnie. Targamy się do Afrodyty.-Steve zrobił niewinną minę.
-Po co do Afrodyty?-pytanie opuściło moje usta zanim zdążyłam się zastanowić.
-Maja cie zrobić na bóstwo. Impreza na plaży za dwie godziny.-Steve właśnie otworzył srebrzystą furtkę. Z domku wybiegło kilkanaście dziewczyn i chłopaków. Bardzo podekscytowanych. Bracia odstawili mnie na ziemię a wtedy kilku od Afrodyty porwało mnie przez próg ku szafą i lustrom.
  Posadzili mnie przy jednej z toaletek. Od razu podbiegła do mnie grupowa domku, jak ona miała? Ah, tak. Piper.
-Hej.-przywitałam się.
-Witaj.-skłoniła teatralnie głowę i obie parsknęłyśmy śmiechem.-To co robimy?
-Proszę, zero różu. No i może mało makijażu?-zasugerowałam. Nie lubiłam udawać kogoś kim nie jestem.
-Doskonale cię rozumiem.-mrugnęła i zajęła się moimi włosami. Niedługo potem patrzyłam we własne oczy, które akurat były niebieskie. Miałam za babcię Hekate, przez co moje oczy zmieniały kolor. Twarz otulały lekko, jasno-brązowe loki. Makijaż sprawił, że moje oczy stały się wyraziste i większe. Usta pociągnięte błyszczykiem, wydawały się pełniejsze niż zwykle.
-Wow.-szepnęłam cicho, ale byłam pewna, że dziewczyna słyszała, ponieważ uśmiechnęła się z dumą.
-Teraz tylko wystarczy założyć suknię którą ci wybrałam. To będzie eleganckie przyjęcie. Wiesz, wieczór, światełka, piękne suknię i marynarki, koszulę...-wymieniała odchodząc w stronę garderoby. Natomiast ja poczułam znowu ten ból. Ściskał mi klatkę piersiową, wbijając żebra w płuca. Nie czułam rąk ani nóg. Czaszkę dosłownie mi rozsadzało. A mimo to milczałam. Siedziałam nieruchomo wpatrując się w samą siebie. Ból już tak nie przeszkadzał, jak kiedyś. Dwa lata wcześniej zwijałabym się na podłodze, płacząc i ciskając wyzwiskami na prawo i lewo. A teraz, nic. Siedziałam tak, aż przyszła Piper.
-Coś się stało?-ściągnęła brwi.
-Nie. To trema.-uśmiechnęłam się niewinnie.
-Yyy..ok.-nagle jakby sobie o czymś przypomniała.-Ah! Mam sukienkę!-pokazała mi piękną fioletową suknię do ziemi, bez pleców. Miała delikatne ramionka z atłasu. I tak pięknie się błyszczała. To była suknia w stylu syrenka. I te śliczne zdobienia przy biuście.
-Bogowie.-zakryłam buzię ręką. Nie chciałam się rozryczeć tak przy ludziach.
  Kiedy sukienka już leżała na mnie idealnie i założyłam obcasy, poczułam się jak bogini. Ledwo powstrzymywałam się od płaczu. Zwykle nie ryczę bez powodu, ale...wyglądałam tak przepięknie. Dzięki Pipes.
-Wyglądasz pięknie.-usłyszałam głos od drzwi. Steve stał tam i patrzył się na mnie dumnie. Sam miał zaczesane włosy i smoking.
-Dzięki.-na pewno się zarumieniłam.-Ćwoku.-dodałam po chwili i wybuchliśmy śmiechem.
-Nie wiedziałem, że moja siostra tak szybko dorośnie.-westchnął cicho, podszedł i wtulił mi się w loki.
-Ej.-powiedziałam cicho.-To dopiero szesnaste urodziny.-próbowałam go pocieszać?-A teraz wynocha.-popchnęłam go lekko w stronę drzwi. Ukłonił się lekko i odbiegł w stronę plaży. Może nie będzie tak źle. 
  -Nie musisz powstrzymywać się od płaczu.-powiedziała Piper kiedy ściskałam ją na odchodne.-To wodoodporny makijaż.-odepchnęła mnie na odległość ramion.-Widzimy się niedługo. Teraz ja muszę się przygotować.-jeszcze raz ją ścisnęłam i wyszłam powoli na dwór.
  Do plaży miałam jeszcze kawałek. Musiałam przejść przez krótki odcinek lasu. A było ciemno. Bardzo. Chyba nikt nie pomyślał, żeby oświetlić drogę. Raz się żyję. W szpilkach i opinającej sukni ruszyłam między drzewa. Co chwilę widziałam jasne ślepia wlepiające we mnie wzrok. Właśnie doszłam do granicy drzew, gdzie zaczynał się piach. Odetchnęłam z ulgą i zrobiłam krok w tę stronę.
  Nagle ktoś brutalnie chwycił mnie za piersi jedną ręką i zakrył usta drugą. Zdążyłam cicho pisnąć, zanim porwał mnie w mrok. Próbowałam się złapać czegokolwiek. I nie, nie było mi szkoda paznokci, fryzury czy sukni, zresztą, nie za bardzo ucierpiały. Próbowałam zobaczyć kto mnie trzyma, ciągnie niemiłosiernie w stronę sosny. Ale nic nie widziałam, było za ciemno. Zamknęłam oczy i skupiłam się na moich plecach. Wiem że się uda. To była cześć która była najbliżej ciała nieznajomego. Skup się.
  Ktokolwiek to był z cichym jękiem osunął się na glebę. Po chwili swobodnie stałam. Ale moje plecy przeszywał tak straszny ból, że musiałam opaść na kolana. Klęczałam nad ciałem, jeszcze żył, głośno oddychając. Czułam jak po plecach cieknie mi gorąca krew. Po kilku minutach klęczenia, zmógł mnie sen. Tak bardzo bolało. Gość obok nie ruszał się. Wiedziałam że tak będzie. W końcu sama go raniłam. Opuściłam się na ziemię i leżałam. Cicho. Bardzo cicho. Najpłytszy oddech odbijał się bólem po całym moim ciele. Łzy płynęły spokojnie po mojej twarzy wsiąkając w ziemię, z której wychodziły dzikie winorośle, oplatając mi łagodnie ręce jakby chciały powiedzieć "Spokojnie, już spokojnie."
  Usłyszałam czyjeś  nawoływania. Chciałam krzyknąć. Bardzo chciałam. Ale tak cholernie bolało. Zanim się spostrzegłam zasnęłam niespokojnym snem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz