Siedziałem na kanapie w salonie, w domku Hadesa. Próbowałem skupić się na ekranie telewizora, ale nie potrafiłem. Argea ciągle coś wrzeszczała z góry.
-Weź się zamknij z łaski swojej!-krzyknąłem w górę ale otrzymałem tylko prychnięcie.-Co ty tak długo tam robisz? Spóźnisz się na swój własny występ.-odwróciłem się kiedy schodziła po schodach. Miała czarną koszulkę obozu Herosów. Nigdy takiej nie widziałem. Shorty i czarne conversy.-Widzę że się nie wystroiłaś.
-Ubiorę się na miejscu. Nie mogę im zepsuć takiej niespodzianki!-rozłożyła szeroko ręce. Przewróciłem oczami i wyłączyłem telewizor. Wspólnie wyszliśmy. Po drodze wstąpiłem po Willa i Syntie. Była całkiem spoko.
-Co tak właściwie wystawiasz?-No tak. Argea mówiła wyłącznie mnie.
-Oh, Syntia, Syntia.-roześmiała się serdecznie na widok miny dziewczyny.-Tragedię którą nazywam moim życiem. Mam zamiar pozbyć się przeszłości i móc normalnie z kimś być. No i mam nadzieję że jak jeszcze ktoś to zobaczy, może nie będzie tak boleć.-nie zdziwiłem się, że Argea tak otwarcie jej odpowiedziała. Przez cały ranek siedziały w kuchni i trajkotały o jakiś babskich pierdołach.
Doszliśmy już na arenę, gdzie w zaledwie jedno południe pojawiła się scena i mnóstwo siedzeń. Zajęliśmy miejsca. Siedziałam między Willem a Syntią. Obok szatynki siedziała Hier. I chociaż chciała, żeby nikt nie zauważył, ja zobaczyłem jak ściska rękę Jonathana. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Ja również złapałem Willa za rękę i zacząłem bawić się jego palcami. W końcu ściemniło się na tyle, żeby można było zapalić światła. Pierwsze miały wystąpić dzieci Apollina, Argea poprosiła o to, żeby być po nich. Chciała wielkie wejście. Można się było tego spodziewać.
Scenę rozjaśniło złote światło. Weszła grupka złotowłosych dziewczyn i chłopaków. Każdy był ubrany w biało złotą szatę do ziemi. Najpierw chłopaki popisali się wspaniałą grą na lirach. A dziewczyny, w tym, czy to Piper jakimś cudem załapała się na występ? Ok. Dziewczyny śpiewały śliczne chórki. Widać było że wszystkim się podoba. Zacząłem zastanawiać się o co chodziło Argei? W ogóle po co się zakładała? Nie mogła po prostu poprosić o występ?
Kiedy dzieciaki Apolla wykonały ostatni skecz bolała mnie szczęka i mięśnie brzucha. Widziałem, że u innych nie lepiej. Will nadal chichotał obok. Ukłonili się i zeszli ze sceny. Usłyszeliśmy kroki i na scenę weszła Argea. Nie wyglądała specjalnie. miała czarną koszulkę z CHB, shorty i trampki. Czyli praktycznie się nie przebrała. Niesforne włosy sterczały w różne strony, nie miała nawet cienia makijażu. Dzieci Apolla uśmiechały się szyderczo. Niektórzy parsknęli śmiechem.
-Witajcie!-Argea uśmiechnęła się szeroko.-Skoro to zakład, najpierw pobije wasze dekoracje, potem efekty specjalnie, następnie wgniotę w ziemię wasze stroje. A na koniec pogrzebie was razem z waszym "talentem". -pokazała palcami cudzysłów.-Dobrze? Nie widzę sprzeciwu.-klasnęła, a wtedy scenę pokrył dym, tak gęsty, że nie można było przez niego przejrzeć. Kiedy zniknął scena wyglądała oszałamiająco. Piękne czarne serpentyny zwisały z rur u góry. Scenę okrywały naprawdę zadziwiające kurtyny. Wyglądały jak utkane z mgły i czarnego dymu. No właściwie, to tak właśnie jest. Po rurach podtrzymujących konstrukcje pięły się dymne węże. Kilku osobom wyrwały się westchnięcia podziwu. Całość wyglądała tak przepięknie, że trudno było oderwać wzrok.
Argea stała tam gdzie stała, ubrana tak jak była. Tylko, że za nią pojawił się wysoki stołek, oczywiście czarny.
-Dekoracje:Są! Co było następne?-udawała zamyśloną.-Ah tak! Efekty specjalne! Zbieram zamówienia!-naprawdę dużo ludzi podniosło ręce starając się przekrzyczeć tłum.-Spokojnie! Proszę zachować ciszę!-tłum umilkł ale ręce zostały.-Ok. Sean?
-Fajerwerki!-dziesięcioletni chłopczyk był bardzo, ale to bardzo podjarany.
-Na zamówienie!-zasalutowała, po czym podniosła dłoń. Wątła smuga dymu poleciała w noc. Po chwili wybuchła zaciemniając, o ile się jeszcze dało, arenę. Tak, ciemne fajerwerki. Chłopiec pisnął z uciechy.-Coś jeszcze?
-Dawaj smoka!-dało się słyszeć głos z tyłu.
-Nie wiem, czy ubezpieczenie obejmuje zwęglenie przez smoka, no ale...-za sceny wyłonił się wielki łeb. Smok był ogromny. Ludzie cofnęli się z przestrachem. Miał piękne łuski. Wydawało się że świecą w ciemności. Argea pstryknęła palcami, a na nas spadła gruba warstwa pyłu. To słodkie jak Jonathan próbował wytrzepać go z włosów Hier, a ona próbowała pacnąć go w rękę. Mimowolnie zachichotałem. Tak, to do mnie nie podobne.-Coś jeszcze?-Głos Argei poniósł się wokoło. Nikt nie podniósł ręki.-No dobra. Efekty: Zaliczone. Teraz strój.-zza kulis powoli zaczęły sunąć dwie smugi czarnego jak smoła dymu, po czym owinął moją siostrę tworząc na około jej niewielkie tornado. Nikt nic nie widział. Czekaliśmy w milczeniu. Dym opadł.
Tam gdzie stała wcześniej Argea, stała piękna, młoda kobieta. Włosy upięte miała w pięknego koka, ozdobionego spinką z granatowymi diamentami. Takie same błyszczały jej w uszach i na szyi. Suknia bez ramion, do ziemi, opinała jej biodra, piersi oraz talie. Po prawej stronie było wycięcie idące od biodra do ziemi. Jeśli światło dobrze padło, suknia mieniła się jak gwiazdy na niebie.Dziewczyna miała czarne szpilki na wysokim obcasie. Idealny makijaż podkreślał oczy, policzki i usta. Na ramionach brzęczały cicho bransolety. Widziałem je niedawno. Potwierdziło to to, że zmieniły się w dwa węże.
-Wygrałam!-czyli to jednak moja siostra. Po arenie poniosły się ciche westchnienia, zazdrosnych dziewczyn i zakochanych chłopaków. Usłyszałem też głębokie westchnienie zachwytu obok.
-Twoja siostra jest bardzo ładna, wiesz?-Syntia szepnęła mi z boku.
-Wiem.-odszepnąłem i wróciłem do oglądania występu.
-To teraz chyba mogłabym zacząć.-jej ekscytacja ostygła. Uśmiech przygasł. Usiadła spokojnie na stołku, a w jej rękach, utkana z dymu, pojawiła się gitara. Spojrzałem jej w twarz. Teraz nie było na niej cienia uśmiechu. Bardziej coś jak obojętność.
Jej palce szarpnęły delikatnie struny. Widziałem, że walczy ze sobą, ale w końcu zdobyła się na o, żeby zacząć śpiewać. Dym spełzł z stołka i zaczął oddalać się trochę dalej. Ukształtował dziewczynę. Miała może piętnaście lat. Domyśliłem się że to Argea. Druga smuga zatrzymała się niedaleko od pierwszej i powstał chłopak, przynajmniej dwa lata starszy. Oczywiście, postaci były z dymu. Obydwoje byli szaro-czarni. Chłopak podszedł do dziewczyny i chwycił ją za rękę. Argea dalej śpiewała, ale jej mina się zmieniła. Jakby czekała na cios. Para rozwiała się, po czym powstała po drugiej stronie. Tym razem dziewczyna była trochę starsza. Włosy urosły, i ona wyrosła. Miała maskę na twarzy i sukienkę z kokardą. Rozglądała się nerwowo, gdy nagle za nią wyrósł chłopak w garniturze. Również miał maskę. Złapał ją w pasie. Odwróciła się z uśmiechem i pocałowała go delikatnie w usta. Zaczęli tańczyć. Postanowiłem skupić się na piosence. Nie mogłem patrzeć na to szczęście. "To jak patrzenie na pociąg, który ma się za chwilę wykoleić." To była jakaś kołysanka. Spokojna, smutna, rozdzierająca serce. Tymi słowami można bez trudu ją opisać. A najgorsze, że już ją słyszałem. Słyszałem ją w Labiryncie, w kotle w Rzymie, w lesie, w domu, wszędzie. Spojrzałem na Argeę, a ona patrzyła na mnie. Zrozumiała, że sobie to uświadomiłem. Uśmiechnęła się smutno, ale widziałem jak pierwsza łza spływa jej na brodę. Para rozwiała się natychmiastowo. Po czym pojawiła się przed moją siostrą. Dziewczyna była ubrana w zwykły T-shirt i spodnie do kolan. Chłopak robił jej zdjęcie aparatem. Uśmiechała się perliście. Podbiegła, zobaczyła zdjęcie, trzepnęła go w głowę i zaczęła uciekać przez scenę. Chłopak w kilku susach dogonił ją i pocałował w głowę. Powiedział jej coś, a ona wyglądała na zdezorientowaną. Po chwili uklęknął i uniósł w jej stronę pierścionek. Rzuciła się mu na szyję. Ale kiedy miał ją złapać rozwiał ich wiatr. Czyli byli zaręczeni. Kątem oka widziałem, że dzieci Afrodyty ocierają łzy, reszta cudem się powstrzymywała. Argea śpiewała zapłakana, ale głos zostawał niezmienny. Śpiewała wytrwale. Palce bezbłędnie szarpały struny. Byłem świadom, że to będzie ostatnia scena, kiedy dziewczyna, cała osmalona, w poszarpanych ubraniach, i z poszarpanymi przez wiatr włosami, biegła ulicami. Z tyłu było widać, że to Nowy York. Miała straszny wyraz twarzy. Przepełniała ją troska i strach. Dziewczyna miała teraz szesnaście lat. Biegła, parła do przodu. Mijała uśpionych ludzi, leżących bezwładnie. Pomagała komu mogła po drodze, ale ja wiedziałem, że szuka tylko jego. Wyciągała ludzi z pod aut, lub z nich. Opatrywała poważniejsze rany. Co chwilę wykrzykiwała rozkazy do grupki pół-bogów. No tak, wtedy również rządziła. Ruszyła dalej. Rozglądała się wszędzie. Aż w końcu znalazła. Z piersi chłopaka sterczała strzała dziecka Apolla. Nie można było jej pomylić z żadną inną. Głowa leżała w kałuży jego własnej krwi. Dziewczyna opadła na kolana obok, otarła łzy z twarzy. Powoli zamknęła mu oczy i pocałowała w czoło. Usłyszałem wiele ochów, achów lub prób zatamowania łez. Ale dziewczyna siedziała tak, gładząc mu włosy, dopóki Argea nie skończyła śpiewać.
Była w opłakanym stanie. Dosłownie. Łzy ściekały jeszcze po jej twarzy. Węże zaniepokojone oplatały jej ramiona lub tykały głowami. Od razu podbiegłem i pomogłem jej wstać. Otarła wodę z twarzy. Nie mogła sama ustać, więc razem z Willem odprowadziliśmy ją do domu.
-Wygrałam.-szepnęła kiedy zakryłem ją kołdrą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz