niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział piętnasty [Argea]

-Źle to wygląda.-wymruczała do mnie Hier przeglądając kartę pacjenta Syntiji .
-Co znowu? Myślałam że nałożyłam błyszczyk!-próbowałam rozśmieszyć przyjaciółkę, ale córka Achlys była dzisiaj w wyjątkowo złym nastroju.
-Argea.-ofuknęła ją czarnowłosa dziewczyna.-To nie żarty. Posłuchaj. "Trzynaście identycznych ran w linii kręgosłupa, każda miała dokładnie jeden centymetr."(tak wiem, wydaje się to wam dziwne, przecież Hier jest ślepa! Ale...~Ribbon)-przewróciłam oczami.
-Ale żyje prawda? Ran już nie ma.-zeskoczyłam z szafki i odebrałam kartę przyjaciółce.
-Tak, wiem. Ale..-widać było że próbuje coś rozgryźć.-Dobra poddaje się. Może po prostu niefortunnie upadła na trzynaście identycznych ostrzy.-wzruszyłam ramionami na co ona głęboko westchnęła. Podeszłam do Syntiji, która cicho odsypiała poprzednią noc. Usiadłam na krawędzi łóżka.
-Trochę mi jej żal.-przyznałam. Hier spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.-No bo..miała mieć wczoraj szesnaste urodziny. Jej bracia bardzo się starali. A potem...kiedy się nie zjawiła...Devowi (bogowie, te odmiany moje XD~Ribbon) odbiło. Bardzo się martwił. Wszyscy się martwiliśmy. No i jak ją znaleźli...-głos mi się załamywał. To było naprawdę smutne.-Jak leżała cała owinięta w winorośle, a obok niej leżał ten trup. Zwykły szkielet.-Hier przysiadła się po drugiej stronie.
-Taak.-odetchnęła głęboko i skupiła wzrok na pościeli.
-Argh.-Sintia usiadła powoli, ale zaraz opadła jakby rażona prądem. Obydwie zerwałyśmy się pospiesznie.
-Hier, zostań z nią. Biegnę po Chejrona.-po czym wybiegłam drzwiami i popędziłam do Wielkiego Domu. Obozowicze patrzyli zdziwieni, a kiedy docierało do nich o co chodzi, rzucali się w stronę kliniki. Nie tylko dla mnie to było dramatyczne. Wpadłam jak tornado na przedsionek i krzyknęłam ile sił w płucach.-Chejronie! Syntia!-za chwilę podkłusował razem z Panem D. z boku.
-Obudziła się?-zapytani z nadzieją. Skinęłam tylko głową. Dionizos rozwiał się pozostawiając zapach winogron.-Wsiadaj Argea.-pokłusowaliśmy do kliniki, gdzie zebrał się już spory tłum. W sali była tylko Syntia, Hier, Dionizos oraz bracia dziewczyny. Ona sama siedziała już spokojnie opierając się o poduszkę i rozmawiając z ojcem. Przytuliła go krótko, po czym już go nie było. Zaraz potem podbiegł do niej Emilio, i zarzucił jej chude rączki na szyje. Tuliła go do siebie gładząc po włosach, kiedy podeszli do niej Dave i Steve. Oni również ją przytulili, Dave trochę dłużej. Już nie wytrzymał a po jego twarzy pociekły łzy. Widać było, że wiele dla siebie znaczą. Nie chciałam im przerywać więc pociągnęłam Hier do wyjścia.
-Zapomniałbym.-Chejron zatrzymał mnie na progu.-O osiemnastej. Stawcie się w Wielkim domu.-był bardzo ponury.
-Jasne, Cherry.-zasalutowałam co na chwilę rozjaśniło mu twarz. Ale tylko na chwilę.
  Kiedy wyszłam Hier już nie było. Pewnie nie wytrzymała i poszła na obiad. Nie byłam głodna, więc poszłam poszukać dzieci Apolla. Pewnie chcecie wiedzieć po co mi to? Ha! Utrę im nosa! Skierowałam się na boisko.
-Hej!-krzyknęłam do któregoś.
-No cześć!-odkrzyknął po czym wrócił do gry.
-Cho no tu!-nie jestem typem cierpliwej osoby. Trafił do kosza i od razu podbiegł obok.
-No co chcesz?-przewrócił oczami.
-Chce się założyć.-wyszczerzyłam się. Byłam pewna że dość psychopatycznie to wyglądało.
-Idź do Hermesa.
-Oh. A chciałam się założyć o to, które wystąpienie bardziej się spodoba w ten piątek.-powoli odwróciłam się i zaczęłam tuptać w stronę domku Hermesa.
-Czekaj!-BINGO!-Poczekaj! O co chodzi z tym zakładem?
-Zakładam, że mój występ spodoba się ludziom bardziej niż wasz. Ten piątek. Zaraz pójdę do Chejrona i wszystko ustalę. To jak?-wyciągnęłam rękę. Spojrzał na nią nieufnie i zapytał:
-Tragedia czy komedia?
-Tragedia.-ręka mi drętwiała. Byłam pewna, że wybierze komedie. Teraz wszyscy lubią komedie. Ale kiedyś to tragedie były górą.
-Komedia.-uścisnął mi dłoń i chytrze się uśmiechnął. Wiedziałam co myśli. "Jestem dzieckiem Apolla. Uuu. Nie pokona mnie. Uuu" Głupoty! Pokonam ich szybko i boleśnie. Tak wiem, bez sensu. Pobiegł najpierw do swoich braci, by potem pobiec do Hermesa, przyjmować zakłady.
  Poczułam kogoś po prawej. Nico.
-Cześć braciszku.-zmierzwiłam mu włosy dłonią.
-Dzięki.-burknął.-O co chodziło z tym chłopakiem?-zmrużył oczy.
-Ohh. Jakie to słodkie. Mój mały braciszek się o mnie martwi. Ale zastanowiłabym się o co chodzi z twoim chłopakiem?-zarumienił się natychmiastowo.
-To nie jest mój chłopak.-wybąkał.
-Nie wierzę ci, ale dobra. Założyłam się z Dziećmi Apolla o to, kto lepiej wypadnie na występie w piątek.-otworzył szeroko buzie.-Co? Pokonam ich z zamkniętymi oczami.
-Skoro tak uważasz...-spojrzał na mnie z politowaniem, na co ja wystawiłam mu język.-Tylko nie mów, że wystawiasz tragedie.
-Tak.-uśmiechnęłam się promiennie.
-Jaką? Jeśli mogę wiedzieć?
-Tragedie zwana moim życiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz