czwartek, 27 listopada 2014

Rozdział siódmy [Nico]

  Na nogach stali tylko Nico i Argea. Reszta ich przyjaciół leżała lub siedziała na ziemi. Will zwymiotował gdzieś w krzaki.
-Ostrzegaj następnym razem.-wyjęczał.
  Nikt nie ucierpiał. Ale też nikt nie wiedział gdzie są. Stali w środku ciemnego lasu. Gdzie nie gdzie widać było promienie słońca. Co chwila Nico dostrzegał świecące oczy w głębi krzaków.
-Gdzie jesteśmy?
-Nie mogę powiedzieć. Muszę was wprowadzić.-Argea zaczęła oddalać się ścieżką. Wszyscy jak najszybciej wstali otrzepali się z pyłu i ruszyli za nią. Szli w milczeniu aż dotarli do niebieskiej bariery ochronnej.
-Dalej nie przejdziecie. Jesteście za bardzo...herosami.-skrzywiła się na to słowo.-Poczekajcie.-zamknęła oczy i dotknęła bariery. Zaczęła otwierać się szczelina. Wszyscy zrozumieli co mają zrobić. Kiedy Percy wszedł ostatni szczelina zamknęła się oddzielając ich od Argei.
-Hej!-Nico próbował wyjść ale nie mógł przejść granicy. Argea po prostu poszła do przodu przechodząc przez błyszczącą ścianę.
-Spoko. Mi nic nie zrobi.
-Ale dlaczego my nie możemy wejść ani wyjść?-Percy spojrzał podejrzliwie na dziewczynę.
-Mówiłam, że obóz wcale nie jest najbezpieczniejszym miejscem. Przez barierę może przejść tylko ten kto należy do tej ziemi.-uśmiechnęła się nieśmiało.-Chodźcie dalej. Zaraz dojdziemy.
  Po chwili marszu weszli na polanę pełną namiotów. Były mniejsze i większe, ale wszystkie wyglądały podobnie. Wszędzie stali ludzie. Rozmawiali i śmiali się. Po polanie biegały dzieci. Najmłodsze miało siedem lat. Kilka osób dostrzegło już Argeę i jej przyjaciół.
-Wow.-szepnęła Annabeth łapiąc za rękę Perciego.
-Argea!-krzyknęło kilka osób. Podbiegł do nich chłopiec.
-Argea! Popatrz!-po czym zmieniło się w dym. Kiedy chłopiec znowu był chłopcem Argea poklepała go po głowię i powiedziała:
-Bardzo ładnie Sam. A teraz zmykaj.
-Kim oni są?-Jason nie krył podziwu.
-Wszyscy to półbogowie. Wiecie...-zaczęła zdanie ale nagle podbiegła do nich dziewczyna z powtykanymi ołówkami w blond włosy.
-Argea!-krzyknęła.-Szybko, szybko! Nie ma czasu.
-Już idę.-skinęła jej głową.-Zaraz dojdę tylko przydzielę kogoś do pokazania im Domu.-wskazała na Nico i innych.
-Jasne.-dziewczyna uśmiechnęła się po czym smużka dymu poleciała do największego namiotu.
-Przepraszam. Mam dużo na głowię.-Argea westchnęła głęboko.-Buck!-krzyknęła. W ich stronę podbiegł chudy chłopak. Miał płomiennie rude włosy, zielone oczy i piegi na nosie.
-Jesteś!-uniósł dziewczynę wysoko nad ziemie, ale zaraz zrozumiał swój błąd. Postawił ją na ziemi.-Przepraszam.-zarumienił się.
-Oprowadź ich po Domu, a kiedy skończysz przyprowadź ich do mnie.-zamierzała odejść ale jeszcze zawołała przez ramię.-Aha! I jeszcze wpadnij po Oktawiana!-zmieniła się w dym i poleciała w stronę namiotu. Chłopak jeszcze się za nią patrzył po czym powitał gości.
-Witajcie. Jestem Buck.-podał każdemu dłoń.-A to jest Dom. Żyjemy tutaj w spokoju. Zazwyczaj.
-Ale...co tu robi tylu herosów?-Annabeth wydawała się zaniepokojona.
-Żyje.-chłopak wzruszył ramionami.-Wszyscy wybrali inna drogę niż wy. Woleli być bezpieczni i żyć jak normalni ludzie. Miejsce powstało dość niedawno. Chyba dwanaście lat temu. Wielu z nas już jest w miastach i żyję. Są też starsi. Niektórzy mają już trzydziestkę i żyją. Mają rodzinę. Niektórzy zostają tutaj i uczą innych.
-Gdybym dowiedział się o tym wcześniej...-Percy zaczął coś mówić ale chłopak mu przerwał.
-To nic by nie zmieniło. Na tę polanę trafiają ci którzy odrzucili chęć bycia herosem. Nie chcieli ginąć, tylko dlatego, że ktoś chciał by walczyli. Kiedy się tu pojawiasz, masz wolność. Jeśli świadomie podejmiesz decyzję dostajesz Dym.-stworzył czarną kulę w dłoni.-Kiedy wy walczycie, my ewakuujemy śmiertelników, nakładamy mgłę. Chronimy ich. To wspaniałe miejsce. Czasami mamy drobne misję od bogów, ale tak nikt o nas nie wie. Wszyscy jesteśmy wielce wdzięczni Argei.
-Czekaj.-Will nie nadążał.-Argei?
-Tak. Ona założyła to miejsce, zbudowała tę wioskę, ochroniła nas barierą i obdarzyła Dymem. Jest naszym dowódcą. Chroni nas wszystkich.-otoczył rękoma całą wioskę.
-Wow.-Jason naprawdę był pod wrażeniem.-Czyli mówisz, że miejsce powstało kiedy? Dwanaście lat temu?
-Tak. Argea miała sześć lat.
-Co?-powiedzieli jednocześnie.
-Nie mogę o tym mówić.-pokręcił smutno głową.-Może ty mógłbyś ją zapytać.-zwrócił się do Nico.-W końcu jesteś jej bratem, prawda?
-Skąd wiesz?-wyszeptał.
-Jeśli ona ci nie powiedziała, to lepiej żebym ja tego nie robił.-odwrócił się i zaczął wymieniać namioty.-Tam jest klinika, tam jest namiot strategów tak jakby "biuro" Argei i jej zastępcy, zaraz obok stoi jej namiot. Tę wszystkie małe są mieszkańców. Tamten to zbrojownia, a ten po lewej to kuchnia.
-A ta ścieżka?-widać że Perciego zaciekawiło to miejsce.
-Stamtąd przychodzą.-zapatrzył się chwilę w tamto miejsce.-Aha. Jest jeszcze jedno miejsce, ale nikt tam nie chodzi. To znaczy, prawie. Tylko Argea tam bywa. To cmentarz.
-Dlaczego nikt tam nie chodzi? Przecież skoro tam leżą zmarli to...-Nico był trochę smutny.
-Właśnie o to chodzi, że jest tam tylko jeden grób. U nas nikt nie umiera na misjach. Bo one nie są na tyle niebezpieczne, żeby ktoś ginął. Jak już mówiłem, tam jest tylko jeden grób.-wzruszył ramionami.-Nazywał się Zackhary Miles. Po tym jak zginął...może powiem, że Argea nieco się załamała.
-Kim dla niej był?-Piper lubiła rozmawiać o uczuciach innych.
-Był jej...-zawahał się.-Powiedzmy, że przyjacielem. Sami się jej zapytajcie. Jeśli powiem, to mnie zabije. Nie żartuje. Opuściła nas na dwa lata, wróciła rok temu.
-Powiedziała dokąd się wybrała?-Nico był bardzo ciekaw, co robiła jego siostra w tym czasie.
-Tak. Tu nie mamy tajemnic. Żyjemy jak wielka rodzina. Zaprowadzę was do namiotu strategów.
  Jeszcze zanim weszli było słychać rozmowy toczące się w środku. Nico nie spodziewał się jak to będzie wyglądało. Na środku stał stół z mapą świata. Ściany były zawalone różnymi broniami, narzędziami i tablicami. W środku było kilka osób: ta blondyna, dwie inne dziewczyny i chłopak. Za stołem stała Argea, która wyglądała jakby zestarzała się przynajmniej o dziesięć lat. Nie miała ani chwili wytchnienia.
-Jesteście. Gdzie Oktawian?-zmrużyła oczy.
-Oh, zapomniałem. Już lecę.-Buck zmienił się w strużkę dymu i wyleciał przez otwór.
-Connie?-Argea zwróciła się do blondyny.-Co z tą misją od Hermesa?
-Oh, jasne. Już.-Connie zaczęła sprawdzać notatki.-Zgubił paczkę.
-Dobra, wyślij Shailene i....
-Czekaj.-blondyna uciszyła na chwilę Argeę.-Zgubił ją w morzu. Rozumiesz. Posejdon.-przewróciła oczami.
-Czyli..przydałoby się dziecko Posejdona.
-Na mnie nie patrzcie.-Percy próbował się wykręcić.
-Spokojnie. Nic od ciebie nie wymagam.-uśmiechnęła się zmęczona.-Connie poślij po Cassandrę i Olivera. Oni powinni sobie poradzić.
-Co u ciebie?-Nico nie mógł wymyślić nic bardziej kreatywnego.
-Dobrze. Dzień jak co dzień.-westchnęła.
-Cassie powinna być za kilka minut. Aha. Irys dzwoni.-Connie przeleciała kilka kartek z notesu.-Oh, jeszcze to...bariera ze strony południowej zaczęła się kruszyć. I jeszcze Jim podpalił namiot Sama. Ah, te dzieci.-przewróciła oczami.
-Coś jeszcze?-Argea właśnie odbierała iryfon od Irys.-Poczekajcie. Tak. Oczywiście. Jak najbardziej.
  Herosi byli przerażeni tym w jakim tempie musiała pracować Argea.
-Dobra, Irys. Pa. Mark! Lecisz na Manhattan. -chłopak zasalutował i wyszedł. Zaraz po tym, do namiotu wszedł blondyn. Dawny wróg...no wszystkich. Oktawian. rzymski augur któremu odbiło. Nico myślał że pozwolił mu się zabić.
-Cześć, Argea.-podszedł do dziewczyny i pocałował ją w policzek, nie zwróciła na to uwagi i pracowała dalej.
-Witaj Oktawian.-mruknęła.-Jestem zawalona pracą. Może byś pomógł?
-Właśnie załatałem tą dziurę w barierze.-zrobił niezadowoloną minę.
-Masz szczęście.-westchnęła.-Znacie się już z Oktawianem?-zapytała ale wiedziała co odpowiedzą.
-Tak.-wykrztusił Nico. Reszta jego przyjaciół była blada jak ściana.
-Witajcie, przyjaciele.-Oktawian przywitał się z nimi po czym wrócił do Argei.-Coś jeszcze?
-Tak. Za chwilę wyruszamy pomóc Artemidzie. Ja, ty i Connie. Przepraszam Nico. Aha, jeszcze poczekajmy na Cassie i Olivera. O wilku mowa!-Do namiotu weszła dziewczyna, miała chyba piętnaście lat. Czarne włosy zaplecione miała w długi warkocz. Jej oczy miały kolor morza. Całe ramiona, nogi i twarz miała w bliznach. Ale nie odejmowało jej to urody. Zasalutowała i uśmiechnęła się szeroko.
-Melduję się na rozkaz!
-Cassie, Percy. Percy, Cassie.-Argea przedstawiła ich sobie.-Gdzie Oliver?-zmarszczyła brwi.
-Tutaj!-do namiotu wbiegł ośmioletni chłopczyk. On również był cały w bliznach. Niektóre rany były świeże. Wyglądał podobnie jak siostra. Te same włosy i oczy. Ten sam uśmiech.
-Zamierzasz wysłać tego dzieciaka na misję na morzu?-źrenice Perciego rozszerzyły się gwałtownie.
-Kim ty jesteś, żeby mi rozkazywać?-Oliver zabrał głos.
-Eee...-Percy czuł się zażenowany, że sprzeciwił mu się dzieciak. Jednocześnie go podziwiał.
-Tak myślałem.-Oliver prychnął.
-Koniec.-przyglądała się im w jakimś zdumieniu.-Oliver?
-Tak?
-Ładnie się przedstaw. Proszę.
-Ok.-wzruszył ramionami. Wyciągnął rękę do Perciego.-Oliver Philips. Syn Posejdona.-Perciego aż zatkało.
-Co?-wykrztusił.
-A myślałem że mój brat jednak będzie mądry.-westchnął zrezygnowany.-Możemy już iść?-zwrócił się do zadowolonej Argei.
-Jasne.-W rękach dziecka powstał miecz z dymu oraz hełm i napierśnik.
-Dawaj siostra!-To samo zrobiła dziewczyna. Razem zmienili się w dym i wylecieli otworem w suficie. Percy stał z szeroko rozdziawioną buzią wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Annabeth była lekko przestraszona.
-Dobra. To mamy z głowy. Lily. Zaprowadź ich do namiotu. Oktawian. Zbieraj się. Wrócimy jutro rano.-na głowie Argei pojawił się hełm, w ręce miecz i dołożyła jeszcze napierśnik. Oktawian zrobił to samo i dwie strużki dymu przeleciały przez tkaninę.
  Wszyscy razem siedzieli w namiocie. Ten dzień był dziwny. Lily co chwile przychodziła i pytała się czy czegoś potrzebują. Jason i Piper grali w karty przy stole. Annabeth rozmawiała po cichu z Percim. A Nico i Will siedzieli na łóżku nie odzywając się do siebie. Kiedy zaczęło się ściemniać przyszedł do nich Buck.
-Co u was?-spytał i usiadł na ziemi.
-Hmm...nic ciekawego.-Will wzruszył ramionami.
-Już cię lubię. A ty Percy?
-Trochę mi nie dobrze. Dowiedziałem się że mam dwoje rodzeństwa. I już mnie nie trawią.-skrzywił się na to wspomnienie.
-Oliver taki nie jest, nie na co dzień.-zamyślił się na chwilę.-Dzieciak dużo przeszedł.-Nico przypomniał sobie te blizny na ramionach Olivera i Cassandry.
-Co im się stało?
-To co zwykle dzieje się herosom. Zaatakowały ich potwory, ledwo przeżyli. Cassie błagała o schronienie, więc kiedy uciekali natrafili na tę polanę, gdzie ich przyjęto. Potwory nie mają tu wstępu. Byli nieźle poranieni, co zresztą widać.-uśmiechnął się smutno.
-Rozumiem. Co łączy Oktawiana z moją siostrą?
-Tak właściwie to nic. Oktawian jest spoko. Uratowała go, darowała mu życie. Bardzo szanuje Argeę. Może czasami przesadza.
-Argea ci się podoba.-powiedziała nawet nie patrząc na Bucka.
-Dobra. Wygrałaś. Nie ma co się kłócić z dziećmi Afrodyty. Ale ona nie chce się z nikim spotykać.-pokręcił głową.-Minęły trzy lata ale ona i tak nie pogodziła się ze śmiercią Zacka. No, może się pogodziła, ale już nikogo nie chce. Więc jej nie naciskam.
-Tak właściwie....co się stało z Zackiem?-Piper współczuła Argei.
-Zginął w wojnie z tytanami.-Buck zagryzł wargi.
-Tak? Był w obozie? Nie przypominam sobie żadnego Zacka.-Percy zamyślił się na chwilę.-Jak wyglądał?
-Wysoki blondyn, niebieskie oczy. Przystojny.
-Nie. Nie znałem gościa.-Percy się poddał. Nie znał nikogo takiego.
-Nie dziwię się. Nie był w żadnym z obozów.
-Aha.-do rozmowy postanowił włączyć się Will.-Czyli był z wami?
-Nie. On był śmiertelnikiem.
-Naprawdę?-Nico było szkoda siostry. Sam stracił kogoś bliskiego.
-Taa. Byli razem. On miał siedemnaście lat, a ona piętnaście.-Jason zagwizdał, ale nikt się nie odezwał.-Podczas kiedy wy walczyliście, my chodziliśmy po ulicach pomagając ludziom. opatrując rany. Wyciągając ich z aut lub spod nich. Odciągając z dala od drogi. Po prostu pomagaliśmy, gdzie tylko mogliśmy. Nie braliśmy udziału w bitwie. Ona też się starała, ale jej myśli krążyły tylko wokół niego. Pomagała wszystkim po drodze ale szukała tylko jego.-przerwał na chwilę, żeby wziąć oddech.
-Nie znalazła go?-spytała cicho Piper.
-Znalazła.-przyznał Buck.-Martwego. Jak upadł rozbił czaszkę o beton. No i miał zbłąkaną strzałę dziecka Apolla w piersi. Znienawidziła półbogów. Obwiniała was i nas o tę wojnę. Ale wiedziała że to złe. Tydzień po tym, kiedy go pochowaliśmy, powiedziała że bierze urlop. Że musi nauczyć się znowu lubić herosów. Bo wkońcu to my byliśmy jej jedyną rodziną. No i byliście jeszcze wy, w sensie ty i Bianca.-spojrzał na Nico.-Więc zniknęła na dwa lata.
-Powiedziałeś, że wiecie gdzie była. Gdzie?-Jason wiedział że pożałuje tego pytania.
-W Tartarze.-wyszeptał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz